piątek, 31 maja 2013

Epilog.

Kilka dni po wyjściu ze szpitala wróciłam do Dortmundu, do swojego dawnego życia i przede wszystkim: do mojego ukochanego. Sezon się skończył, co prawda ze smutnym akcentem, ale kibice na Signal Iduna Park pokazali, że dla nich i tak Borussia Dortmund wygrała Ligę Mistrzów. Wygrała też coś więcej: szacunek miłośników footballu na całym świecie. 
Mieliśmy z Marco o wiele więcej czasu dla siebie, którego nie zamierzaliśmy marnować. Zamknęliśmy się na kilka dni w naszym mieszkaniu, wyłączyliśmy telefony i skupiliśmy się na sobie. 
Wakacje miały obfitować w rozstania - Mario przenosił się do Monachium, Felipe do Gelsenkirchen, a przyszłość niektórych piłkarzy BVB również stała pod znakiem zapytania. 
W czerwcu razem z Reusem polecieliśmy na ślub Roberta z Anią. Czułam się szczęśliwa, widząc jak mój przyjaciel żeni się z miłością swojego życia. W tamtej chwili pomyślałam sobie, że nie wiem co bym zrobiła, gdybym nie pogodziła się z Marco. Nie mogłam się doczekać naszego ślubu i przyjścia na świat naszego maleństwa. 

*

Po kilku tygodniach odpoczynku Borussia powracała do treningów. Póki co trenowali w Dortmundzie, lecz za parę dni mieli wyjechać do Szwajcarii. 
Na dwa dni przed wylotem Kaja wylądowała na porodówce, a zdenerwowany Reus w tym czasie błądził zdenerwowany po korytarzach dortmundzkiego szpitala. Nawet słowa sympatycznej pielęgniarki go nie mogły uspokoić. 
Zrobił to dopiero lekarz, którzy przyszedł oznajmić, że już po wszystkim i może iść zobaczyć się z panną Hirte.
Blondyn wszedł do sali, gdzie leżała szatynka z uśmiechem na twarzy. Była jednocześnie wyczerpana i szczęśliwa. Marco usiadł na brzegu łóżka, ujmując dłoń swojej narzeczonej.
- Jak się czujesz? - zapytał z czułością.
- Dobrze - odpowiedziała, uśmiechając się do niego. - Wiesz, muszę ci coś powiedzieć.
- Co takiego?
Jednak Kai nie było dane powiedzieć o co chodzi, gdyż drzwi się otworzyły, a do pomieszczenia weszły dwie pielęgniarki z dziećmi na rękach. Oczy Reusa wyszły z orbit na widok trzymanych przez kobiety maleństw. 
- Już nieważne - rzekła niewinnym głosikiem, biorąc dziecko do rąk, zaś drugie powędrowało do zaskoczonego piłkarza BVB. - Cześć, mały.
- Wiedziałaś wcześniej?
- Jak byłam w Londynie to poszłam na badania i powiedziano mi, że urodzą się bliźniaki, ale nie chciałam znać płci.
Pokiwał tylko głową ze zrozumieniem. Przytulił do siebie dziewczynkę, chwilę później całując ją w główkę.
- Kaja?
- Hm?
- Kocham was. 
Szatynka zaśmiała się i nakazała Marco zbliżyć się do siebie.
- Ja też was kocham - wyszeptała, po czym pocałowała go czule.

*

Najbardziej cukierkowe zakończenie jakie mogłam tylko wymyślić xD. Ale stwierdziłam, że po tych wszystkich dramatach można na koniec trochę posłodzić :). 
Dziękuję wam za wsparcie, za komentarze (zarówno na tym blogu jak i na blogu z pierwszą częścią), za to że dawaliście mi tyle motywacji. Spontaniczny pomysł zrodził się w historię, z którą ciężko mi się rozstać. Jak zaczynałam ją pisać to sezon się zaczynał, a tutaj już po wszystkim. 
Gdzie można mnie teraz znaleźć? Na dlon-aniola.blogspot.com (opowiadanie o Sahinie) i na it-is-about-us.blogspot.com (przyszłość BVB, Reus&Lewy), którego prowadzę z moją Adą. ;) No i mam w planach nowe opowiadanie o Reusie - jak się pojawi to poinformuję. 
Resztę dnia postanawiam spędzić na świętowaniu naszych (tak, kończę dzisiaj 16 lat xd) urodzin z Marco :D. Kocham was i dziękuję za wszystko! :)

poniedziałek, 27 maja 2013

14. Finał.

25 maja, 2013. 
Borussia Dortmund w finale Ligi Mistrzów. Chociaż to dzisiaj miało odbyć się decydujące starcie, a kto zmierzy się o puchar było wiadomo od miesiąca, to mimo tego wciąż nie mogłam w to uwierzyć. Niezależenie od wyniku byłam dumna z Marco, Lewego oraz reszty, że udało im się zajść tak daleko, kiedy kibice innych klubów śmiali się pod nosem, zaś "eksperci" rozwodzili się na samym początku jak to Borussia będzie się bić o Ligę Europejską z Ajaxem Amsterdam. Fakt, po pierwszych meczach niektórzy zaczęli wierzyć w to, iż dziennikarze mają racje, ale późniejsze mecze przeciwko Realowi, Szachtarowi i Maladze pokazały, jakim wspaniałym klubem jest Borussia Dortmund.
Razem z Wojtkiem odliczaliśmy godziny do rozpoczęcia meczu. Z każdą minutą było coraz bliżej, a napięcie i zdenerwowanie rosło. 
Świadomość tego, że ja i Reus jesteśmy w jednym mieście napawała mnie takim dziwnym uczuciem. Taką nieopisaną radością i motylkami w brzuchu, jakbym znowu miała 14 lat i zauroczyła się po raz pierwszy. W rzeczywistości tak trochę było: od ponad miesiąca dzwoniliśmy do siebie niemal bez przerwy, gadając jak za starych dobrych czasów, jak zakochana w sobie para kundli. 
Hymn Ligi Mistrzów. Borussia Dortmund kontra Bayern Monachium. Dwa czołowe kluby Bundesligi naprzeciw siebie w starciu o najbardziej prestiżową nagrodę klubowych rozgrywek w piłce nożnej. Zwycięzca może być tylko jeden. 
Początek meczu ku zdziwieniu wszystkich zebranych na stadionie, mnie samej, a przede wszystkim graczy Monachijczyków, należał do BVB. Niestety, żadnej wypracowanej okazji nie udało się wykorzystać, a wynik po 1 połowie wynosił 0:0. W drugiej odsłonie Bawarczycy zaczęli dominować i udało im się wyjść na prowadzenie po golu Mandzukicia.
Cała w nerwach oglądałam pojedynek, modląc się, aby w końcu któryś z czarno-żółtych zdobył bramkę. Wtem Dante brutalnie potraktował Marco w polu karnym, a sędzia nie wahał się, żeby dać mu żółtą kartkę oraz podyktować jedenastkę, do której podszedł Ilkay i pewnie ją wykorzystał.
- Jak spotkam Dante to mu nogi z dupy powyrywam - syknęłam wściekle, widząc powtórkę faulu. - Co ja gadam! Nie tylko nogi mu wyrwę.
Wojtek pokręcił głową z rozbawieniem, nie komentując moich słów. Byliśmy wpatrzeni w ekran, to co się działo na Wembley, z nadzieją, że Borussia jest w stanie strzelić drugiego gola. 
Końcówka meczu rozwiała wszystko. Robben strzelił gola dla Bayernu i spotkanie zakończyło się rezultatem 2:1. 
Ścisnęłam dłoń Szczęsnego, zaciskając mocno powieki, żeby nie uronić łez. Gdy otworzyłam oczy ukazał mi się najgorszy widok na świecie: Marco, który padł na murawę, zapłakany i zrozpaczony. Niedowierzający jak reszta drużyny. Czułam, jakby ktoś skopał mnie po twarzy, a i to nie byłoby dla mnie tak druzgoczące, jak widok łez najważniejszej osoby w moim życiu.
- To takie niesprawiedliwe! - powiedziałam, wtulając się w przyjaciela. - Nie mogę na to patrzeć, to wszystko tak bardzo boli.
- Mała, powinnaś być z nich dumna. Są wspaniałą drużyną, a Bayern niech sobie wsadzi puchar tam, gdzie słońce nie dochodzi - rzekł, po chwili dodał: - Oczywiście, miałem na myśli szafę. Bo znowu powiesz, że jestem wulgarny.
- Jestem dumna. To moje chłopaki. Moi czarno-żółci - wyszeptałam łamiącym się głosem. Nagle poczułam ogromny ścisk w brzuchu. - Boże, Wojtek!
- Kaja? Kaja, co się dzieje?

*

- Halo?
- Cześć, Lewy. Słuchaj...
- Wojtek, nie mam ochoty teraz rozmawiać. Zadzwoń jutro.
- Kurwa, słuchaj mnie! Kaja jest w szpitalu. Zabieraj Reusa i przyjeżdżajcie do szpitala świętego Tomasza.

*

Gdy otworzyłam oczy musiałam przyzwyczaić się do oślepiającego światła szpitalnej lampy. Rozejrzałam się wokoło: jasne ściany pomieszczenia mnie tylko dołowały. Podniosłam się na łokciach, żeby wszystko lepiej widzieć i zobaczyłam śpiącego w fotelu Marco. Po chwili drzwi otworzyły się, a do środka wszedł lekarz, a za nim Robert wraz z Wojtkiem, budząc przy tym Reusa. Gdy spostrzegli, że już nie śpię od razu do mnie podeszli i zaczęli zadawać mnóstwo pytań. W woli ścisłości Robert to robił, Wojtek się szczerzył, a ten niemiecki blondas patrzył, jakby nie dowierzał. Miałam ochotę wygonić ich wszystkich, żeby pobyć sam na sam z nim, ale pierw musiałam odpowiedzieć doktorowi na kilka pytań, wyjaśnił mi, że to przemęczenie albo emocje pomeczowe oraz że dziecku nic nie grozi. Przy tym ostatnim odetchnęłam z ulgą. 
Kiedy mężczyzna wyszedł, odbyłam krótką rozmowę z Szczęsnym i Lewandowskim, po czym dałam im jasno do zrozumienia, żeby się ulotnili. Brunet zrozumiał aluzję bez problemu, z Kanonierem było nieco gorzej, lecz w końcu wyszli.
Marco usiadł na krześle stojącym obok mojego łóżka. Jego zatroskana i smutna mina omal nie doprowadziła mnie po raz kolejny do płaczu. Przejechałam dłonią po jego policzku, delikatnie, ocierając opuszkami palców miejsce, gdzie kilka godzin temu spływały łzy z powodu przegranej.
- Tak bardzo mi przykro - wydusiłam z siebie. 
- Mi też, ale będzie czas żeby pomówić o tym później - odparł, ujmując moją dłoń i splatając nasze palce razem. - Jak się czujesz?
- O wiele lepiej, bo tu jesteś - odpowiedziałam, uśmiechając się lekko.
- Przepraszam za wszystko. Za moją naiwność, kłamstwa, Sarę - wyrzucił z siebie. - Zerwałem z nią kontakt. 
- Dlaczego się tak zachowywałeś? 
- Po prostu na niej czy na Carolin raz się już przejechałem, więc gdybym zrobił to znowu to nawet bym się tym nie przejął - wyznał. - Co innego z tobą. Przestraszyłem się. Poprzednim razem zaangażowałem się za bardzo i wszyscy wiemy, jak to się skończyło.
- Nigdy bym cię nie zawiodła.
- Teraz to wiem.
Nachylił się nade mną i złożył na moich ustach czuły pocałunek. Moje serce oblało się falą ciepła. Znowu był mój, tylko mój. Nie musiałam się z nikim nim dzielić. 

*

Wiecie, miałam nadzieję, że środek rozdziału będzie inny. Wojtek zadzwoniłby do pijanego Lewego, który ledwo będzie kontaktować. Szkoda. Co tu dużo mówić? Jestem cholernie dumna z chłopaków. Przykro mi, że niektórzy nie potrafią docenić tego, jakim wspaniałym klubem jest Borussia Dortmund. Ich strata, ja wierzę, że będziemy jeszcze silniejsi. 
Został jeszcze tylko epilog... :).
Zapraszam na moje 2 pozostałe blogi:
dlon-aniola.blogspot.com - o Sahinie.
it-is-about-us.blogspot.com - "przyszłość" BVB. :)
Ano i planuję kolejne Reusowe opowiadanie, don't worry!

piątek, 17 maja 2013

13. Nocne rozmowy.

Londyn tonął w melancholii wtorkowego poranka. Deszcz padał nieustannie i nie zapowiadało się, że ma przestać. Wojtkowe mieszkanie wydawało mi się jeszcze surowsze niż zwykle. Od półtora miesiąca przebywałam w stolicy Anglii, kontaktując się jedynie z Lewandowskim oraz jego narzeczoną, nikim poza tą dwójką. Po dramatycznym meczu w Dortmundzie z Malagą w ćwierćfinale Ligi Mistrzów byłam bliska wybrania numeru do Marco, ale ostatecznie się tego nie podjęłam. Stchórzyłam. 
Jutro zaś miał się odbyć kolejny ważny mecz dla Borussen - ich przeciwnikiem w półfinale okazał się być Real Madryt, z którym mierzyli się również w fazie grupowej. Bałam się tego spotkania, jak żadnego innego dotąd. Moje czarno-żółte serce było pełne wiary i nadziei w chłopaków. Byłam pewna, że sobie poradzą. Zaszli przecież tak daleko, więc dlaczego miałoby się nie udać?
Drzwi się otworzyły, a do środka wpadł zmoknięty Szczęsny. Przeczesał palcami włosy, po czym rzucił w moją stronę dzisiejszą gazetę. Na pierwszej stronie zobaczyłam Mario. Święcie przekonana, że chodzi o jutrzejsze spotkanie zaczęłam czytać artykuł, zaledwie kilka sekund wystarczyło by całe moje ciało się spięło, a łzy pociekły strumieniami.
- Wojtek, to żart, prawda? - zapytałam, ocierając rękawem mokre policzki. Wyraz jego twarzy zdradzał wszystko: to nie był żaden przykry dowcip. - Nic z tego nie rozumiem.
- Zadzwoń do niego - powiedział ostrym tonem. - No kurwa, Kaja, to już nie jest śmieszne. Rozumiem, boisz się gadać o Reusie. Ale to jest poważna sprawa.
Musiałam przyznać mu rację. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością, a on przytulił mnie do siebie i wyszeptał ciche "jestem z tobą, mała". 
To dziwne uczucie, kiedy boisz się zadzwonić na Skype do swojego dobrego kumpla. Policzyłam do trzech, a po chwili moim oczom ukazała się równie przybita twarz Goetze.
- Już wiesz?
- Jakbym nie wiedziała to bym nie dzwoniła.
- Racja. - Westchnął ciężko. - Kaja, jesteś zła?
- Zła to mało powiedziane. Jestem wściekła, Mario! Jednocześnie jest mi przykro. Wytłumacz mi: dlaczego? - wypowiedziałam na jednym tchu.
- Zawsze o tym marzyłem. Nie o grze w Bayernie, ale o pracy z Guardiolą. To wszystko się tak niefortunnie złożyło... - zwiesił głowę, przymykając powieki. - Kibice mnie nienawidzą. Ty jesteś wściekła. Koledzy tego nie rozumieją. A Marco...
- Co Marco? Co z nim? - dopytywałam nerwowo.
- Dowiedział się parę dni temu - zaczął Mario - i bardzo źle to przyjął. Nigdy go takiego nie widziałem. To mój najlepszy przyjaciel, brat, namawiałem go na przyjście do Borussii... Nie umiem o tym mówić, Kaja. Czuję się fatalnie, bo zraniłem wszystkich. 
- Trzeba było o tym pomyśleć wcześniej - wycedziłam złowrogo. 
- Mogę mieć do ciebie prośbę?
- Jaką?
- Zadzwoń do niego. Proszę cię tylko o tę jedną rozmowę. Od kiedy się rozstaliście chodził przybity, a po tym co ja zrobiłem jest jeszcze gorzej. - Błagalny głos Mario wywołał u mnie kolejną falę płaczu. - Kaja, proszę cię.
- Nie mogę ci nic obiecać - odparłam. - Cześć, Mario. Powodzenia jutro i w Bayernie.
Rozłączyłam się, nie czekając na jego odpowiedź. Miałam jeszcze większy burdel w głowie niż kilkanaście minut temu. Wciąż nie docierała do mnie informacja o przenosinach Goetze do monachijskiego klubu, którego nie znosiłam, a teraz moja niechęć się wzmogła. Moje myśli cały czas krążyły wokół osoby wysokiego piłkarza Borussii z blond czupryną oraz niższego, wychowanka BVB i do wczorajszego dnia ulubieńca kibiców. Przed oczami stanęły mi ich wspólne żarty, uśmiechy, cieszynki, jak tworzyli wspaniały duet, który między innymi stanowił o sile klubu z Dortmundu. W przyszłym sezonie ci dwaj przyjaciele mieli stanąć po przeciwnych stronach barykady. Bolało mnie to zarówno jako kibica, ale również jako przyjaciółkę Mario.
Wojtek wszedł po cichu do pokoju, bezszelestnym krokiem podszedł do mnie, by po chwili przycisnąć mnie do siebie, pozwalając na zmoczenie jego koszulki. Trzęsłam cię cała, wtulając się w bramkarza, który próbował mnie uspokoić. 
Zmęczona opadłam na łóżko i zasnęłam, podczas gdy Szczęsny poszedł na trening. Chyba nigdy mu się nie odwdzięczę za to, co dla mnie zrobił.


*


Euforia wśród kibiców Borussii Dortmund była nie do opisania. Chyba nikt z przybyłych na Signal Iduna Park nie spodziewał się takiego przebiegu tego spotkania. Niemiecki klub wyszedł na prowadzenie, jednak przed przerwą Ronaldo wyrównał. Druga połowa należała już tylko i wyłącznie do BVB, w szczególności do Lewego: strzelił 4 bramki Realowi Madryt! Jednemu z najlepszych klubów piłkarskich na całym świecie. Pękałam z dumy, widząc radość jego oraz pozostałych zawodników. 
Dochodziła godzina trzecia w nocy, kiedy na Skype wyświetlił mi się zielony znaczek przy nazwisku mojego byłego narzeczonego. Zaryzykowałam i nacisnęłam na zieloną słuchawkę. 
- Dobry wieczór - przywitał się. Serce z każdą sekundą biło mi coraz mocniej, bliskie eksplozji.
- Cześć - powiedziałam, starając się brzmieć naturalnie. - Gratuluję wygranej. Byliście niesamowici. 
- Dzięki. - Uśmiechnął się do mnie tym swoim szczerym, łobuzerskim uśmiechem, w którym się zakochałam. - O czym tak naprawdę chcesz porozmawiać?
- Sama nie wiem - zawahałam się przez moment. - To wszystko jest popieprzone, nie sądzisz? 
- Co masz na myśli?
- My. Nasz związek. Świat. 
- Kaja, tęsknię za tobą - wyznał niespodziewanie. - Z każdą minutą twojej nieobecności czuję jak umiera część mnie. Nic mnie nie cieszy. Znowu znaleźliśmy się w martwym punkcie. Ty znowu uciekłaś, ja po raz kolejny uświadomiłem sobie, jakim byłem idiotą. 
- Marco... - próbowałam mu przerwać. Bezskutecznie.
- Nie potrafimy być ze sobą, ale nie umiemy też żyć bez siebie - ciągnął dalej. Kocham cię. Kocha cię każda najmniejsza cząstka mnie. Moje oczy kochają na ciebie patrzeć. Moje dłonie uwielbiają cię dotykać. Moje usta tęsknią za twoimi wargami. 
Jego słowa wprawiły mnie w osłupienie, pomieszane z zachwytem. Pragnęłam móc znaleźć się teraz przy nim, złapać go mocno za rękę i nigdy nie puścić. Wpatrywaliśmy się w siebie przez dłuższą chwilę uśmiechając się jak dwójka wariatów. To było naprawdę przyjemne uczucie: nie rozmawiać ze sobą ponad miesiąc, a mimo to nie było między nami żadnego napięcia. 
Nie zważając na to, że jest środek nocy kontynuowaliśmy naszą rozmowę, tym razem na inne tematy, bardziej błahe. Zaczęliśmy wspominać to, jak się poznaliśmy, przejścia z Caro i Maćkiem, Manchester. 
Padnięta poszłam spać po ponad godzinie rozmowy. Musiałam dać mu się wyspać po takim meczu, jak dzisiaj, ale jak sam mówił: adrenalina wciąż w nim krąży. Zmęczona, ale szczęśliwa zasnęłam po kilku minutach.

*

Nie jestem zadowolona z końcówki, ale ogólnie to jestem nawet zadowolona z tego powyżej. W przyszłym tygodniu rozdział dodam w niedzielę, dzień po finale, z tego względu że przebieg meczu ma wpływ na fabułę :D. 
Jutro ostatni mecz sezonu. Matko, jak to szybko minęło. Do tego kończy się też Premier League i Serie A, do oglądania zostanie mi tylko hiszpańska, włoska i polska. 
A dzisiaj wszyscy trzymamy kciuki za Jerzyka! :)
Zapraszam na moje pozostałe dwa blogi:

czwartek, 9 maja 2013

12. "Żegnaj, Marco".

Następnego ranka wstałam niewyspana i zmęczona. Najpierw przez godzinę wydzwaniałam do Reusa, ale cały czas odpowiadała mi jakże przemiła pani ze swoim standardowym tekstem: "Abonent jest czasowo niedostępny, proszę spróbować później". Kiedy już się poddałam i byłam gotowa biec na policję dostałam telefon od Mario. Ale nawet świadomość tego, że jest bezpieczny nie pozwalała mi spać.
Gdy weszłam do kuchni zastałam Wojtka opierającego się o kuchenny blat i trzymający w ręku kubek z herbatą, który mi po chwili wręczył.
- Dzięki - wychrypiałam z wielką gulą w gardle. - Jak się spało?
- Źle - odparł, wkładając ręce do kieszeni jeansów. - Kaja, przepraszam. Porozmawiam z Marco, wyjaśnię mu wszystko.
- Nie.
- Kaja...
- Powiedziałam jasno i wyraźnie: nie!
Szczęsny wywrócił teatralnie oczami, po czym uśmiechnął się lekko. Ucałował mnie w policzek, po czym opuścił mieszkanie, zostawiając mnie samą. Opróżniłam naczynie do końca, następnie szybko pobiegłam do sypialni żeby się przebrać. Wysłałam SMS-a do Goetze, żeby nie wypuszczał Marco dopóki nie dotrę do mieszkania, i wyszłam.


*


Bardzo często ludzie widzą tylko błędy drugiego człowieka, nie zwracając kompletnie uwagi na siebie, na to jak oni sami się zachowują i czy nie robią czegoś źle. Ze mną było podobnie - wytykałam Marco schadzki z Sarą, a sama wczoraj omal nie pocałowałam Wojtka.
I wtedy dotarło do mnie, że może faktycznie między Marco i Sarą do niczego nie doszło? A jej słowa były tylko okazem zazdrości? Pogubiłam się w labiryncie kłamstw, tajemnic, niedomówień. Niestety, obok mnie nie było nikogo, kto pomógłby mi się z niego wydostać.
Zapukałam kilka razy do drzwi Mario, wyczekując aż ktoś w końcu mi otworzy. Założyłam ręce na piersi i wpatrywałam się w podłogę, jakbym szukała na niej rozwiązania swoich problemów.
- Co tutaj robisz? - głos Marco wprawił mnie w lekkie osłupienie. - Nie chcę cię widzieć.
- Marco, błagam, nie zachowujmy się jak dzieci - powiedziałam i weszłam do mieszkania Goetze. Reus zamknął drzwi, następnie zaprowadził mnie do niewielkiego pokoju, w którym prawdopodobnie spał dzisiejszej nocy. - Z Wojtkiem to naprawdę nie tak jak myślisz.
- Skąd wiesz co ja myślę? - zapytał ostrym tonem. - To wszystko jest naprawdę męczące.
- Wiem, dlatego chcę ci dać to - to mówiąc zdjęłam pierścionek z palca i położyłam na stojącym nieopodal stoliku.
- Co? Ja nic nie rozumiem... - rzekł ledwo dosłyszalnie.
- Nie musisz. - Zwiesiłam głowę, by nie widział moich łez. - Sądzę, że musimy od siebie odpocząć i spróbować za jakiś czas, od nowa, z czystymi kontami.
- Kaja, jestem zły, ale żeby tak od razu zrywać? - złapał mnie za nadgarstki, po czym mocno do siebie przyciągnął. - Spójrz na mnie.
- Robię to dla nas - wydusiłam z siebie. - Chciałam, żeby nam wyszło, ale tak się nie stało.
- A ślub, nasze dziecko? Przecież.... Kaja, do cholery! - krzyknął. - Wyjaśnij mi to, chociaż tyle mi się należy.
- Żegnaj, Marco.
Musnęłam jego wargi. Jego ciepłe wargi, które odcisnęły wiele razy piętno na moich ustach. Jego wargi, których nie będzie mi dane poczuć przez najbliższe kilkanaście dni, a być może i tygodni albo miesięcy.
"Tylko nie płacz" - powtarzałam sobie w myślach. Marzyłam o tym, żeby znaleźć się już w mieszkaniu, jak najszybciej się spakować i opuścić Dortmund. Obejrzałam się za siebie, mając cichą nadzieję, że Marco może za mną pobiegł. Ale po co miałby to robić? Zostawiłam go. Oddałam mu ten piękny pierścionek, który dał mi tego pamiętnego wieczora na dachu budynku, w którym mieszkałam, aż do dzisiaj, kiedy to miałam je opuścić.


W końcu dotarliśmy do celu. Opaska została zdjęta. Moim oczom ukazał się przepiękny widok. Znajdowałam się na dachu budynku, w którym mieszkał Reus stojący kilka kroków ode mnie. Widziałam stąd panoramę miasta. Robert zmył się i zostawił nas samych.
Marco miał na sobie garnitur, co było do niego niepodobne. Oniemiałam z zachwytu. Wziął mnie za rękę i zaprowadził do stolika, na którym stały dwa talerze z naszym posiłkiem, a także wino, kieliszki i świece. Odsunął mi krzesło jak na gentelmana przystało. Zajęłam swoje miejsce, a on usiadł naprzeciw mnie.
- A mówiłeś, że nie jesteś romantyczny – powiedziałam śmiejąc się. Piliśmy wino, napawając się tym cudownym wieczorem.
Blondyn wyjął ze swojej kieszeni telefon, z którego po chwili rozbrzmiała piosenka Jasona Walkera „Echo”. Podszedł do mnie i wyciągnął dłoń w moim kierunku prosząc mnie do tańca. Z chęcią się zgodziłam.
Objął mnie w pasie i kołysaliśmy w rytm muzyki. Piosenka się skończyła, ale my nie oderwaliśmy się od siebie. Pierwszy odsunął się Marco. Był bardzo przejęty. Uklęknął przede mną na kolano, po czym wyjął z kieszeni czerwone pudełeczko.
- Panno Hirte – spojrzał mi głęboko w oczy. Wiedziałam, o co chcę zapytać. - Zostaniesz moją żoną?
- Tak, oczywiście, że tak! – nie zawahałam się nawet przez chwilę. Zdenerwowany nie mógł wsunąć mi pierścionka na palec, ale w końcu się udało. Wyprostował się i pocałował mnie.



Nagle usłyszałam dźwięk komórki. Wyjęłam ją z torebki i przeczytałam wiadomość od Szczęsnego.
Chcę ci podziękować za wczorajszy wieczór, a jednocześnie przeprosić. Za chwilę mam samolot do Londynu, ale jakbyś chciała pogadać to zawsze możesz do mnie zadzwonić.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Dobrze mieć przy sobie przyjaciół, nawet jeśli są w tobie zakochani i omal cię wczoraj nie pocałowali.
Gdy dotarłam do mieszkania zdałam sobie sprawę, że zostawiając Reusa dałam mu drogę wolną - mógł spotykać się z Sarą, pieprzyć się z nią po kątach, pokazywać publicznie, w tym czasie ja nie miałam nic do powiedzenia, nie miałam prawa się obrazić, ani robić mu scen.
Lecz w tamtym momencie to nie miało znaczenia. Zdjęłam buty, płaszcz i skierowałam się do sypialni, w której miałam spędzić swoją ostatnią noc. Nie wiedziałam, czy wrócę. Jeszcze nie wyjechałam, a w moim sercu już kiełkowała tęsknota.


*


Dwa dni później.
Zachłyśnięci szczęściem nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak szybko nasza radość może się ulotnić. Wystarczy jedna chwila, by coś budowane od dłuższego czasu rozpadło się w oka mgnieniu. Po raz kolejny poczułam, jakby ktoś wepchnął mi nóż w plecy i pokręcił nim kilka razy z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy.
Wierzchem dłoni starłam łzy z mojego policzka, po czym podążyłam za resztą osób ku wyjściu. Chyba przez te parę miesięcy nadal nie nauczyłam się, że ucieczki niczego nie dają, a tylko pogarszają sprawę, ale nie myślałam trzeźwo. Potrzebowałam się odciąć od Dortmundu, moich przyjaciół, a przede wszystkim od Marco. Przed oczami stanął mi widok blondyna, który zawładnął moim sercem, a jednocześnie ranił mnie najbardziej na świecie. A niech go szlag! Byłam pewna, że się nawet nie przejął tym, że znowu zniknęłam bez wyjaśnienia - przecież był już do tego przyzwyczajony - zamiast tego spędzał uroczy wieczór w towarzystwie Sary, co do tego nie miałam wątpliwości. Po co zachodzić w głowę, gdzie ciężarna narzeczona tym razem uciekła, skoro ma przy sobie dziewczynę, która może mu zapewnić wszystko, czego tylko zażąda?
- Cześć, mała.
Wojtek patrzył na mnie z niezadowoloną miną, ale w tej chwili mnie to nie obchodziło. Podeszłam do niego i wtuliłam się w niego.


*


No to można powiedzieć, że wróciliśmy do początku. Nie wyszedł mi ten rozdział tak, jak chciałam, ale na nic lepszego mnie nie stać. Powoli zbliżamy się do końca, bo zostały raptem 2 rozdziały + epilog. Smutno mi, bo po raz kolejny rozstaję się z tym opowiadaniem, jednak nie myślmy o tym teraz. ;)
Zapraszam na dlon-aniola.blogspot.com :). Moje nowe opowiadanie o piłkarzach Borussii.
PS. Wiecie, jak macie mi pisać komentarze typu "świetne, pozdrawiam, wpadnij do mnie" to lepiej sobie darujcie, bo taki komentarz mogłabym zostawić na każdym blogu uprzednio nie czytając w ogóle jego opowiadania. Nie wymagam od was rozprawki, ale może 2-3 zdań na temat rozdziału i tyle.

sobota, 4 maja 2013

11. Wyznania Szczęsnego.

We wtorek od samego rana byłam chodzącym kłębkiem nerwów. Rewanżowym meczem z Szachtarem.denerwowałam się bardziej niż Marco. On był oazą spokoju, swoim opanowaniem zaskakiwał wszystkich wokół. Miesiąc temu na Ukrainie padł remis, ale tym razem Borussen szli po zwycięstwo. Bardzo chciałam być na stadionie, ale doktor Reus kategorycznie mi tego zabronił, więc zamiast dopingować chłopaków na Signal Idunie byłam skazana na siedzenie w naszym mieszkaniu przed telewizorem i wysłuchiwanie komentatorów, którzy częściej działali mi na nerwy, aniżeli wprowadzali w meczowy nastrój. 
Pocieszenie znajdowałam w Wojtku, który punkt ósma pojawił się przed drzwiami narzeczeńskiego gniazdka należącego do mnie i piłkarza z Borussii biegającego po boisku z numerem 11. Podobnie jak poprzedniego dnia uśmiech nie schodził mu z twarzy, co zaczęło być podejrzane. Choć ciekawość mnie zżerała to zdecydowałam, że lepiej będzie jak utrzymam mój zbyt długi jęzor za zębami. Irytowało mnie uczucie dziwnej zazdrości o Szczęsnego. Przecież był tylko moim przyjacielem, jego i Lewego traktowałam jak starszych braci, więc co było ze mną nie tak? 
Podczas gdy ja objadałam się paluszkami - Wojtek otwierał puszkę z piwem. Do szczęścia brakowało mi jedynie nawalonego bramkarza Arsenalu, który mocnej głowy nigdy nie miał.
- I co, Kajucha? - Wojciech miał hopla na punkcie zdrabniania lub zgrubiania czyichś imion. - Wygrają?
- Oczywiście - odparłam bardzo pewna siebie.
Szczęsny pokiwał głową ze zrozumieniem, lecz jego wyraz twarzy się zmienił: był bardziej kpiący i szyderczy. 
- Wątpisz w to? - zapytałam.
- Nie, skądże - odparł z ironią w głosie. - Będzie 4:2 dla Szachtaru.
- Żartujesz sobie? - oburzyłam się. - Roman nie jest tobą, żeby wpuścić tyle bramek w jednym meczu.
- Hohoho, Hirte, nie zapędzaj się, bo jeszcze mi tu urodzisz na dywanie - zaśmiał się. - Też jestem za Borussią, tylko się droczę.
Palant - pomyślałam, ale tego nie powiedziałam, choć może powinnam. Posłałam mu jedynie złowrogie spojrzenie, kilka sekund później rozbrzmiał hymn Ligi Mistrzów, więc nie chciałam ciągnąć tej bezsensownej wymiany zdań, która nigdzie by nas nie zaprowadziła. 
Oglądaliśmy mecz nie odzywając się do siebie ani jednym słowem. W pewnym momencie padło zbliżenie na Marco, który zdenerwowany a jednocześnie rozbawiony wdał się w dyskusję z głównym arbitrem spotkania. Serce zabiło mi mocniej i mimowolnie się uśmiechnęłam. To był właśnie mój Reus. Jak cudownie to brzmiało - mój Reus. Nie Carolin, czy jakiejś tam Sary. Mój. 
- Kochasz go, prawda? - Szczęsnemu zrzedła mina. To nie zapowiadało nic dobrego. 
- Tak. Czasem mam wrażenie, że aż za bardzo - wyznałam, zerkając na niego. Ten pokiwał tylko smętnie głową. Cholera. - Powiedziałam coś nie tak?
- Nie. Skup się na meczu.
Niby to ja byłam w ciąży, a Kanonier miał humorki bardziej zmiennie niż ja. Zignorowałam to, bo padł gol dla BVB. Dośrodkowanie Mario z rzutu rożnego na gola zamienił Felipe Santana. Wydaliśmy z siebie okrzyk radości, zapominając o tym, co było przed chwilą.


*

Tak jak się spodziewałam - Borussia odniosła zwycięstwo nad ukraińskim zespołem, tym samym awansując do dalszej fazy rozgrywek Ligi Mistrzów. Goalkeeper londyńskiego Arsenalu wyglądał na zmęczonego, ale to nie uniemożliwiało mu śpiewania przyśpiewek klubu z Dortmundu.
- Dość, czas spać! - zakomenderowałam.
Zaczęłam ciągnąć Wojtka za sobą do pokoju gościnnego, który mieliśmy już jakiś czas temu przerobić na pokój dziecięcy. Przez ostatnie spięcia nie mieliśmy czasu o tym porozmawiać. Z letargu wyrwał mnie Wojtek, który jęczał żałośnie.
- Nie zostawiaj mnie, bo będzie mi smutno - rzekł, robiąc minę kota ze Shreka.
- W porządku - usiadłam obok niego. Pomyślałam, że to idealny moment na pytanie, które układałam sobie od wczoraj w głowie. - Woj, mogę cię o coś zapytać?
- Yhym.
- Czy ty masz kogoś? Od kiedy przyjechałeś masz taki dobry humor.
- Kaja. Jedyną dziewczyną z jaką chciałbym być jesteś ty - wyznał, patrząc mi prosto w oczy.
- Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam - powiedziałam cierpko.
Miałam wyrzuty sumienia, że odrzuciłam i zraniłam go. Przysunęłam się troszkę bliżej, po czym ułożyłam głowę na Wojtkowym ramieniu. Może gdyby nie Marco to zakochałabym się w Szczęsnym. Ale Marco był, kochałam go i nie potrafiłam tego zmienić. 
Nie zdawałam sobie nawet sprawy, kiedy znalazłam się bardzo blisko reprezentanta Polski. Odwrócił głowę w moją stronę tak, że nie widziałam nic innego poza jego twarzą. 
- Hirte, zakochałem się w tobie. Co mam na to poradzić? 
- Nie mam pojęcia.
Dystans między nami stopniowo malał, co mogło doprowadzić do czynów, które poniosłyby za sobą konsekwencje. Przeszkodził nam fakt, że do pokoju wparował buchający złością Reus. Odskoczyłam od bramkarza Arsenalu jak oparzona i wstałam z łóżka.
- Marco, to... To nie tak - próbowałam wytłumaczyć się z zaistniałej dwuznacznej sytuacji.
- Jasne - prychnął. - Nie będę wam przeszkadzać. Na razie.
Wypowiedziawszy te słowa odwrócił się na pięcie i opuścił mieszkanie.


*

Mimo iż przegraliśmy, a chłopaki pod koniec napędzili mi stracha to... MAMY FINAŁ! WEMBLEY JEST NASZ. I mam gdzieś tych, którzy uważają, że finał się nam nie należy. Szkoda mi Realu, bo walczyli dzielnie i kibiców również, bo następnego dnia czułam się tak samo jak oni. Barcelono, co z tobą?
Dzisiaj przedsmaczek tego co nas czeka za 3 tygodnie. Byłam wściekła na to, jak się zachowywali Bawarczycy, nie wspominając o incydencie Kuba-Rafinha i Klopp-Sammer.
Zaczęłam nowe opowiadanie o BVB, zapraszam: dlon-aniola.blogspot.com :). Zapraszam serdecznie. :3

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

10. Niedźwiedzie uściski.

Podniosłam powieki i obrzuciłam wzrokiem pomieszczenie - niewielka sypialnia z pomalowanymi ścianami na jasnobeżowy kolor, dwuosobowe łóżko oraz ogromna rozsuwana szafa. Wszystko było na swoim miejscu, a mimo to czułam się dziwnie nieswojo. Przeniosłam wzrok na śpiącego obok mnie blondyna, który prezentował się niezwykle uroczo z potarganą czupryną. Uśmiechając się sama do siebie pogładziłam go delikatnie po policzku, jednocześnie budząc Marco ze snu. Zamrugał kilkukrotnie, nieco zszokowany, po czym spojrzał na mnie.
- Cześć, aniele - przywitał się, obdarzając mnie czułym pocałunkiem. - Jak się czujesz?
- Lepiej - odpowiedziałam nieśmiało. - Mogę cię o coś zapytać?
- Pewnie, pytaj o co tylko chcesz.
- Dlaczego wczoraj przyjechałeś?
- Zadzwoniła do mnie sąsiadka. Powiedziała, że słyszy płacz z mojego mieszkania, więc zebrałem się najszybciej jak tylko mogłem i przyjechałem - wyjaśnił, unosząc kąciki ust ku górze. - Carolin mówiła mi o waszym spotkaniu.
- Oh. - Zwiesiłam głowę zmieszana. - Jesteś zły?
- Czemu miałbym być zły? - odparł. - Może jest mi trochę przykro. Wolałaś wyciągać wiadomości o mnie od innych, zamiast ze mną porozmawiać.
- Byłeś ostatnio zajęty kimś innym - powiedziałam urażona. - Marco, wiedziałeś dobrze, jak trudno było mi się zaangażować po przejściach z Maćkiem.
Zamknęłam oczy, a w mojej głowie pojawiły się wspomnienia sprzed kilku miesięcy. Ostatnio coraz częściej wracałam do tego, jak było dawniej.


- Kogo moje oczy widzą - usłyszałam za sobą. Nie musiałam się odwracać, ten głos poznałabym wszędzie.
- Witaj - ucałowałam go w policzek i wzięłam pod rękę. - Też wybrałeś się na przechadzkę?
- Tak, ale nie sądziłem, że cię tu spotkam - zatrzymał się nagle. - Jak się czujesz?
- Już lepiej - oznajmiłam. - Idziemy dalej?
- Może usiądziemy? Chcę o czymś z tobą porozmawiać.
Pokiwałam głową i przystałam na jego propozycję.
- Posłuchaj - przerwał na moment i westchnął. - Wiem, że dużo ostatnio przeżyłaś, ale chciałbym wiedzieć, co z nami będzie?
- Nie wiem - tylko na taką odpowiedź było mnie stać. - Chyba nie jestem gotowa na żaden związek póki co.
- Jak to? A ja? A to co przeżyliśmy? A nasze plany?
- Zrozum to, że Maciek nie chciał mi nic złego zrobić. Ja go zraniłam, zachowałam się tak, jak on parę miesięcy temu. Okłamywałam go, zdradzałam i skrzywdziłam. Nie czuję się z tym dobrze - wyznałam. Zwiesiłam głowę, bo nie mogłam znieść widoku rozczarowanego Reusa.
- Rozumiem, że gryzą cię wyrzuty sumienia, ale masz prawo być w końcu szczęśliwa - chwycił mnie za rękę i chciał zmusić do tego, żebym spojrzała na niego. - Po prostu musisz zostawić przeszłość za sobą. Mi też nie było łatwo po zerwaniu z Carolin, zwłaszcza, że to ona mnie zostawiła, chociaż już nic do niej nie czułem, bo zakochałem się w tobie a ty byłaś z Maćkiem.
- Nie byłam fair co do niego i źle mi z tym. Poza tym był dla mnie ważny, przeżyłam z nim wiele chwil i nie jestem gotowa. Przepraszam.
Zaczęłam iść alejką w stronę domu. Marco dogonił mnie i zatrzymał.
- A ja to się nie liczę? Pomyślałaś o mnie, o tym co ja czuję? Nie zamierzam być twoją zabawką na gorsze dni, jak było w przypadku waszych kryzysów - stałam jak wryta nie wiedząc co powiedzieć. - Kocham cię i nie potrafię bez ciebie normalnie funkcjonować. Jesteś dla mnie najważniejsza.
Zarzuciłam mu ręce na szyje i pocałowałam go.
- Też cię kocham - wyznałam. - Ale daj mi trochę czasu, proszę. Skoro jestem dla ciebie ważna to uszanuj moją decyzję. Nawet jeśli się z nią nie zgadzasz.


- Ale mi również nie jest łatwo. Wiesz już, co przeżyłem z Sarą i Carolin.
- Nie jestem taka jak one. Nie ufasz mi, bawisz się mną, wolisz uciekać do byłych, które cię zawiodły, zamiast być ze mną. Przecież nigdy cię nie okłamałam, ani nie oszukałam. - Poczułam jak zbiera się we mnie szloch. - A nasze dziecko? Ono też się dla ciebie nie liczy?
- Kaja, nie mów tak! - krzyknął Reus. - Dobrze wiesz, jak bardzo kocham ciebie i nasze maleństwo. 
- Jak możesz mnie kochać, skoro mi nie ufasz? Poza tym... - urwałam na chwilę - poza tym, dochodzę do wniosku że to wszystko za szybko się potoczyło.
- Co masz na myśli? - zdziwił się.
- Znaliśmy się raptem kilka tygodni, nic o sobie nie wiedzieliśmy i poszliśmy ze sobą do łóżka. Potem zaręczyny, teraz dziecko - wyjaśniłam. - Może faktycznie powinniśmy od siebie odpocząć. 
Nie czekając na reakcję ze strony Marco szybko musnęłam jego wargi, chwilę później wstałam z łóżka i ruszyłam ku łazience. Ciepła kąpiel była mi teraz potrzebna. Gdzieś po cichu miałam nadzieję, że wraz z wodą zmyją się moje wszelkie problemy. To niestety tak nie działa, szkoda. 
Założyłam bieliznę, a potem ubrana jedynie w biały puszysty szlafrok poszłam z powrotem do naszej sypialni. Marco siedział na brzegu łóżka, jak gdyby czekał na mnie, ale ja to zignorowałam. Obserwował każdy mój ruch, jakby chciał coś z niego wyczytać. 
Blondyn podszedł do mnie z lekkim uśmiechem na twarzy, przyprawiając mnie o szybsze bicie serca. Cholera, nie rób tego, nie uśmiechaj się, nie odzywaj się. Rozwiązał pasek od mojego szlafroka i położył dłoń na moim nagim brzuchu.
- Cześć, mały lub mała - powiedział - mam nadzieję, że mnie słyszysz. Bardzo cię kocham, wiesz? I twoją mamusię też - to mówiąc podniósł głowę i spojrzał na mnie. - Pamiętaj o tym, nawet jak nie będzie mnie obok.
Zaraz, zaraz, co?!
- Jak to cię nie będzie? - wyrwało mi się.
- Mówiłaś przecież coś o przerwie... - burknął pod nosem. 
- Marco, to wszystko się bardzo pokomplikowało - wymamrotałam. - Nie chcę cię stracić.
Pokiwał smętnie głową, wzdychając ciężko. Był w tak samo kiepskim stanie jak ja, więc doszłam do wniosku, że głupotą byłoby go teraz stąd wypuszczać. Chwyciłam go za nadgarstek, po czym spojrzałam mu odważnie w oczy, choć w środku cała drżałam.
- Zostań. Już na zawsze.


*

Wielkimi krokami zbliżał się rewanżowy mecz Borussii z Szachtarem. Teraz już nie było można było zagrać na remis - determinacja chłopaków osiągnęła apogeum, kciuki zaciskałam z całych sił, a w Dortmundzie nie mówiło się o niczym innym. 
Marco i ja staraliśmy się odbudowywać swoje relacje, po raz kolejny w ostatnim czasie. Dużo rozmawialiśmy, spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę grając w Fifę lub oglądając nasze ulubione filmy. Nawet pogodziłam się z tym, że mój narzeczony jest fanem Justina Biebera, a pójście na jego koncert był tylko kwestią czasu. Nie chciałam jednak cieszyć się zbyt wcześnie, bo zdawałam sobie sprawę, iż Sara tak łatwo nie odpuści. 
Poniedziałkowe popołudnie spędzałam wylegując się na kanapie Lewandowskiego, który w tym czasie krzątał się po mieszkaniu. Odkąd rano do mnie zadzwonił ciągle powtarzał o przybyciu do niego ważnego gościa i prosił, abym przy tym była. Nie mogłam zostawić Bobka w potrzebie i tak oto leżałam w jego salonie, niecierpliwie czekając aż ów gość się pojawi.
Zegarek wskazywał godzinę 18:11, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Usiadłam posłusznie, a Lewandowski pobiegł otworzyć. Chwilę później w pomieszczeniu pojawił się Robert... wraz z Wojtkiem.
- Szczęsny! - krzyknęłam radośnie i rzuciłam się Kanonierowi na szyję. - Ty wielkoludzie, tęskniłam!
- Hirte, za parę miesięcy matką zostaniesz, ogarnęłabyś się w końcu - parsknął śmiechem. Obrażona odsunęłam się od niego, czym wywołałam u niego jeszcze większy uśmiech. - No chodź, mała, tylko żartowałem.
Zachichotałam, po chwili Wojtek zamknął mnie w swoim niedźwiedzim uścisku. Naprawdę mi go brakowało, ale uświadomiłam to sobie dopiero w tamtej chwili.
- A tak w ogóle to co ty tutaj robisz? - zapytałam, gdy już siedzieliśmy w trójkę na kanapie. 
- Wiesz, drużyna jest w Monachium, a ja i tak nie zagram, więc postanowiłem obrać inny kierunek i jestem! - wyjaśnił, zerkając na Lewego. - I co Robercik? 
- Nic, Wojtuś - odparł, szczerząc się do niego. - Na ile zostajesz?
- Już chcesz się mnie pozbyć? Eh, nie dasz mi się sobą nacieszyć...

Zaśmialiśmy się i resztę wieczoru spędziliśmy na wygłupach oraz opowiadaniu sobie dziwnych, aczkolwiek zabawnych historyjek. Hitem wieczoru była anegdotka Wojtka o tym, jak Jack Wilshere zabrał Olivierowi Giroud jego ubrania, przez co ten gonił za nim przez dziesięć minut w samym ręczniku. 
Dochodziła godzina 22, kiedy Robert postanowił pójść na spoczynek. Stwierdziłam, że na mnie też już czas, więc ruszyłam ku wyjściu. 
- Poczekaj, odprowadzę cię - zaoferował się bramkarz Arsenalu i podążył za mną.
Szliśmy w milczeniu w stronę mieszkania mojego i Marco. Cieszyłam się, że mieszkamy niedaleko Roberta, do tego nie wracałam sama, ale z Wojtkiem i to mnie trochę uspokajało. Kątem oka spojrzałam na Kanoniera - uśmiech nie schodził mu z twarzy, odkąd tylko pojawił się w mieszkaniu Lewego. Zaczęłam się głowić, czy ktoś za tym nie stoi, jednak nie chciałam być za bardzo dociekliwa. Jeśli rzeczywiście tak było to mogłam się tylko cieszyć ze szczęścia swojego przyjaciela. Więc dlaczego do cholery, gdy pomyślałam o Wojtku i dziewczynie u jego boku poczułam drobne ukłucie w sercu? 
- Nie jest ci zimno? - Z zamyślenia wyrwał mnie głos reprezentanta Polski. Pokręciłam przecząco głową. - Jak się czujesz? I jak z Marco?
- Ehh - westchnęłam ciężko, co nie umknęło jego uwadze. - Wolałabym o tym nie mówić.
- Kajka, co jest? - Zatrzymał się i chwycił mnie za rękę. - Nie zmuszaj mnie, żebym cię połaskotał.
- Możemy porozmawiać o tym jutro przed meczem? Wpadnij do mnie to obejrzymy razem, w końcu nie mogę iść na stadion.
- Niech będzie - zgodził się.
Stanęłam na palcach i pocałowałam Wojtka w policzek. Uśmiechnął się szeroko i pociągnął mnie w stronę mieszkania, mówiąc że kto to widział, żeby ciężarna kobieta szlajała się z nieudolnym piłkarzem po Dortmundzie. 


*

O matko, chciałabym tutaj napisać, ale moje wywody byłyby dłuższe niż rozdział. Chcę podziękować wszystkim tym, którzy trzymali za mnie kciuki na egzaminach, bo poszło mi całkiem dobrze, więc raczej nie mam na co narzekać ;). Co do transferu Mario to sama nie wiem, co jeszcze powiedzieć. Jest mi przykro, zwłaszcza jak czytam wypowiedzi Marco, w których mówi, że Goetze i tak będzie jego przyjacielem, że jest dla niego jak brat i będzie nim przez resztę życia :(. 
A jutro drugi półfinał z Realem. Boję się jeszcze bardziej niż tego pierwszego, mimo iż w środę odnieśliśmy piękne zwycięstwo nad drużyną z Hiszpanii. Ahh! Byle do 20:45. :)



W ogóle to mamy nowy bromance - LEWURI! A tutaj urocza fotka z samolotu Goetzeusa i Lewuriego, haha :D.




piątek, 19 kwietnia 2013

9. Ból.

Rozdział zawiera fragmenty z pierwszej części "Ich Liebe BVB". 
Tekst jest pisany kursywą :).

Siedziałyśmy w milczeniu czekając na swoje zamówienie. Kilka minut potem podeszła do nas wysoka dziewczyna z burzą czarnych loków okalających jej obsypaną gdzieniegdzie pieprzykami twarz. Postawiła na naszym stoliku dwie filiżanki i z życzliwością w głosie zapytała, czy coś jeszcze chcemy oprócz herbaty. Grzecznie odmówiłyśmy, więc kelnerka poszła wziąć zamówienie od siedzącej w kącie pary staruszków. W tamtej chwili im pozazdrościłam - pomimo sędziwego wieku wciąż potrafili cieszyć się swoim towarzystwem. 
Przeniosłam wzrok na Carolin, która nerwowo mieszała swoją herbatę. Jej twarz różniła się od mojej diametralnie, ale nie wyglądem, a nastrojem jaki przedstawiała. Jej zaróżowione policzki i błyszczące oczy mówiły jasno o tym, jaka była szczęśliwa. Zaś gdy ja patrzyłam w lustro widziałam zmęczoną i bladą dwudziestodwulatkę. 
- Marco był u mnie - wydusiła z siebie w końcu, przestając dumać nad napojem. - Oznajmił, że się u mnie zatrzymuje, zostawił walizkę i wyszedł. 
- Trochę... - Głos mi się załamał. - Trochę się pokłóciliśmy.
- To niezręczne rozmawiać z byłą dziewczyną swojego chłopaka, świetnie zdaję sobie z tego sprawy - powiedziała i uśmiechnęła się do mnie - ale widzę, co się dzieje. Byłam z Reusem cztery lata i nigdy nie widziałam go w takim stanie.
- Takim, czyli jakim? - zapytałam z wielką gulą w gardle. 
- Pierwszy raz był taki przybity.
Zwiesiłam głowę, by uciec od świdrującego wzroku panny Bohs. Opróżniłam do połowy filiżankę, małymi łykami, aby mieć więcej czasu na przetrawienie tego, co usłyszałam od niej. 
Nie umiałam dłużej ze sobą walczyć. Opowiedziałam jej wszystko dokładnie, od samego początku. Jakbyśmy znały się całe życie, nie było między nami żadnych spięć i były przyjaciółkami, a prawda była inna. Konfrontacja dwóch kobiet, które łączy jeden mężczyzna - Marco Reus.
- A wiesz czemu się rozstali? - Pokręciłam przecząco głową w odpowiedzi. - Sara była zakochana w Kevinie.
- Kevinie?! - podniosłam głos, czym zwróciłam uwagę zebranych w kawiarni. W gwoli ścisłości byłyśmy tam tylko my, pracownicy i dwójka zakochanych w sobie staruszków. 
- Tak, ale on nic do niej nie czuł... Albo raczej nie chciał czuć - wyznała z grymasem na twarzy. Posłałam jej pytające spojrzenie, więc ciągnęła dalej: - Przyjaźnił się z Reusem, to było dla niego ważniejsze.
- W takim razie dlaczego ona teraz się do niego przylepia? 
- Może pogadasz o tym z Kevinem?
W pierwszym odruchu miałam ochotę krzyknąć "nie!", ale narobiłam wokół siebie już za dużo szumu. Po dłuższej chwili stwierdziłam, że pomysł Carolin nie jest wcale taki głupi. Pośpiesznie zadzwoniłam do Lewego z prośbą podwiezienia mnie do Grosskreutza, a ten bez zbędnych pytań się zgodził. 

*


- A co powiecie na karaoke? – zaproponował Marco. Jego pomysł został przyjęty z radością.
- Reusy, idziesz na pierwszy ogień. Łatwo nie będzie, bo nie znasz języka polskiego – Kuba śmiejąc się usiadł koło Agaty. 
Marco trochę się ociągał, ale w końcu wśród burzy braw, krzyków i oklasków dał się przekonać i postanowił się zmierzyć z naszym ojczystym językiem, który do łatwych nie należał.
- Ja uwielbio jo, Ona tu jest i tany dla mnie – wył, to znaczy śpiewał Marco do pseudo-mikrofonu, którym był pilot od telewizora. – Bo dobrze wi, że porwe jo i w sercu schowom na dnie !
Miałam nadzieję, że sąsiedzi zaraz nie wpadną z karabinem maszynowym nas rozstrzelać. 
- Prosimy o oklaski dla Marco! – zakrzyknął DJ Lewy. Następny nawalony. Marco śmiejąc się usiadł obok mnie.
- Nie przejmuj się, jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby ktoś tak słodko kaleczył nasz język – starałam się jakoś pocieszyć Reusa, który oblał się rumieńcem. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się.


- Kaja, nie widzę świata poza tobą.
- Mam się przesunąć?
Popatrzył na mnie jak na kretynkę, ale po chwili się roześmiał.
- Tęsknie za tobą. Co ja tu będę robić przez tydzień bez Ciebie? - blondyn westchnął.
- Ja za tobą też. Nawet nie zdążyliśmy się sobą nacieszyć, a ty już wyjechałeś - schowałam twarz w dłoniach. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nasze życie zapewne tak będzie wyglądać.
- Kaja, kocham cię, bez względu na wszystko. Jak na miesiąc znajomości to i tak przeżyliśmy sporo i pewnie czeka nas jeszcze dużo. Nie możemy się poddać na starcie - uśmiechnął się lekko. - Kocham cię, kocham cię, kocham cię. Mogę to powtarzać do znudzenia. Dla ciebie nauczę się to po polsku wymawiać, a jak będziesz chciała to nawet i po rusku.
- Proszę, tylko nie po rusku! - zachichotałam - Jak wrócisz, to zaczniemy twoją lekcję języka polskiego. W końcu nie może się ona zakończyć tylko po jednym nieudanym występie disco-polowym.
- Nie przypominaj mi, jak potem Robert mi tłumaczył o czym śpiewałem to się załamałem - pokręcił głową.
- Nie chciałbyś, żebym dla ciebie tańczyła?
- Chciałby, oj chciałby ! - usłyszałam niespodziewanie głos Mario. - Czekajcie, nawet znam jeszcze jedną piosenkę, co mnie Kuba nauczył. Bo ja tanić chce, mohe naucysz mni, jak tani się!
- Kaja, kocham cię, ale muszę iść zabić Mario. Nie gniewasz się? - uśmiechnął się tak, jak tylko on potrafi. Zmiękło mi serce i się zgodziłam. - Zadzwonię jutro.


- Jesteś tutaj - wydusił z siebie. Jego głos był niemal niedosłyszalny. - Czuję cię, widzę cię. Nie zwariowałem, prawda?
- Obydwoje zwariowaliśmy - odparłam chwytając go za rękę. 
- Może i tak - przyznał. Objął mnie w pasie i nasze usta złączyły się w czułym pocałunku. - Jestem wariatem w tobie zakochanym.
- Oh, ty szalony - zachichotałam. Zasłoniłam usta, żeby się powstrzymać.
- Stęskniłem się za twoim śmiechem. 
- Tylko za nim? - zapytałam uśmiechając się zalotnie.
- Odpowiem tak - założył mi kosmyk włosów za ucho i pocałował.

Wierzchem dłoni otarłam łzy spływające po moich policzkach. Cholera, dlaczego nie może być tak, jak było wtedy? Dlaczego Marco i Mario nie mogą znowu śpiewać polskich piosenek disco-polo? Dlaczego nie mogę być uśmiechnięta? Dlaczego Marco przy mnie nie ma?
Zatrzymaliśmy się pod blokiem, w którym mieszka Kevin. Lewy spoglądnął na mnie wzrokiem pełnym otuchy. Dobrze, że był ze mną, bo inaczej pewnie bym się wycofała. Wysiedliśmy z samochodu i ruszyliśmy ku drzwiom. 
Winda zatrzymała się na trzecim piętrze. Przebrnęliśmy przez korytarz, aż w końcu stanęliśmy przed celem naszej "podróży". 
- O, cześć - powiedział zaskoczony, gdy po kilku razach dzwonienia dzwonkiem w końcu nam otworzył. Wpuścił nas do środka i zaprowadził do niewielkiego pomieszczenia służącego za salon.
Mieszkanie nie było duże, aczkolwiek przytulne - podobnie jak to, w którym mieszkałam w Warszawie z rodzicami.
- Co was do mnie sprowadza? - zapytał.
Streściłam mu najkrócej jak się dało, czemu tutaj jesteśmy. Nie krył zaskoczenia. On chyba też nie darzył Sary sympatią, co mnie podnosiło na duchu. Razem z Robertem cierpliwie czekaliśmy aż coś w końcu powie, ale na to się nie zanosiło.
- Kevin, proszę, tylko ty mi możesz pomóc. - Ton mojego głosu był błagalny.
- Tylko że ja nie wiem, co dla ciebie mogę zrobić Kaja - odparł ze smutkiem. - Marco jest trochę jak Kubuś Puchatek. Ma duże serce, którym chciałby pokochać wszystkich wokół, ale ma również mały rozumek i wybiera nieodpowiednie osoby, którymi tą miłością obdarza.
- Mnie też masz na myśl?
- Oczywiście, że nie - zaprzeczył prędko. - Właśnie tego nie rozumiem. Reus jest... skomplikowanym człowiekiem, nikt nie wie, co siedzi w tej jego główce. 
- Liczyliśmy, że ty go rozgryziesz - wtrącił się Lewandowski.
Bezsilnie wzruszyłam ramionami. Kevin objął mnie ramieniem, ale nawet jego troska w tamtej chwili nie mogła mnie pocieszyć.
- Przecież znasz Sarę. Wiesz, co się wydarzyło. Jak myślisz, dlaczego ona nam to robi? - brnęłam w ten temat dalej.
- Prawdopodobnie dla zemsty - odpowiedział, wprawiając mnie w osłupienie. - Sara chciała być ze mną, ale ja nie chciałem ze względu na Marco. 
- Kontynuuj.
- Możliwe, że w jej chorej główce uroiła się myśl, że to jego wina. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mogę jej nie kochać. A teraz widząc wasze szczęście chce to popsuć - by w efekcie ty i on cierpieli równie mocno jak ona parę lat temu.
W głowie robił mi się coraz większy mętlik, a wszystko powoli zaczęło się układać w jedną całość. Kevin miał zapewne rację. Ba! Na pewno ją miał. Brakowało tylko jednego elementu tej całej układanki - żeby Marco też zrozumiał, jakim złym człowiekiem jest Sara.

*

Zmęczona po całym dniu wróciłam do siebie. Czy mogłam w ogóle tak to ująć? Prawnie to było mieszkanie Reusa, w którym zamieszkałam i stało się również po części moje, ale bez Marco było ono puste, bez życia. Jego nieobecność mnie przytłaczała, nie pozwalała oddychać ani normalnie funkcjonować. Każda, nawet najmniejsza cząstka mnie obumierała bez tego blondasa.
Wzięłam szybki prysznic i położyłam się na łóżku, lecz nie mogłam zasnąć. Mój płacz wzbierający się we mnie od kilku godzin mi na to nie pozwalał. W ciągu jednego dnia tyle się wydarzyło, to było dla mnie zdecydowanie za dużo. Wyprowadzka Marco, spotkanie z Carolin, rozmowa z Kevinem. 
Płakałam długo, głośno, niemal krzycząc i choć opadałam z sił to nie mogłam powstrzymać łez. Nie wiem ile czasu upłynęło, ile już łez wylałam. 
Byłam zbyt padnięta, by zerknąć na zegarek, ale mimo to burdel w mej głowie był zbyt wielki, żeby umożliwić mi spokojny sen. Leżałam niespokojnie wpatrując się w księżyc za oknem. 
Do moich uszu dobiegł dźwięk skrzypiących drzwi, a chwilę później stawianych na posadzce kroków zbliżającego się do mnie osobnika.
- Cii, to tylko ja. - Cichy i spokojny głos Marco zastopował mój płacz. 
Odgoniłam łzy i spojrzałam na niego - włosy sterczały mu na wszystkie strony świata, koszulę miał źle zapiętą, a jeansy spadały mu z powodu braku paska, przez co widziałam skrawek jego bokserek. 
Ściągnął buty wraz z skarpetkami i wgramolił się do łóżka, kładąc się obok mnie.
- Czemu płaczesz? - zapytał czule.
Objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Zatopił twarz w moich brązowych włosach, pocierając nosem o szyję. 
- Bo do cholery jasnej nienawidzę spać bez ciebie, jeść kolacji bez ciebie i oglądać bajek bez ciebie - oznajmiłam, za każdym razem wyraźnie akcentując "bez ciebie". Odwróciłam się przodem do niego, by móc spojrzeć mu w oczy. - Dlaczego mi to robisz? Zostawiłeś mnie... dla niej.
- Nie zostawiłem cię. - Pogłaskał mnie po mokrym od łez policzku. - Aniele, nie płacz. Boli mnie to.
To mnie nie rań, sukinsynu
- Marco, porozmawiamy jutro, jestem śpiąca.
Piłkarz pokiwał głową ze zrozumieniem i przykrył mnie szczelnie kołdrą. Pocałował mnie w czoło, obdarowując mnie przy tym jednym ze swoich firmowych uśmiechów. Nienawidziłam siebie za to, że byłam gotowa wybaczyć mu każde przewinienie. Zasnęłam wtulona w Marco, chcąc zapomnieć o tym co się wydarzyło.

*

Jednak nie będziecie musieli czekać trzech tygodni. Myślałam, że po wywiadówce będzie gorzej, ale się pomyliłam, co mnie w sumie cieszy :D. Postaram się dodać 10 w przyszły weekend, ale nie wiem jak to będzie. Wtorek, środa, czwartek - egzaminy, także trzymajcie kciuki, kochani! :)


czwartek, 11 kwietnia 2013

8. Robert "wierny pies" Lewandowski.

W środowy wieczór zaprosiłam do siebie dziewczyny oraz żony piłkarzy Borussii. Miałyśmy zamiar wspólnie oglądać i dopingować naszych Borussen. Jako pierwsza przyszła Ania, a później dołączyły do nas kolejne panie. Brakowało jedynie Agaty Błaszczykowskiej. Zaniepokojona Ewa próbowała się do niej dodzwonić, ale cały czas włączała się poczta.
- Może niania nie mogła przyjechać? - zastanawiała się Piszczkowa.
Mecz się rozpoczął, więc podekscytowane widowiskiem zasiadłyśmy w salonie. Niespodziewanie drzwi wejściowe się otworzyły, a do mieszkania weszła Agata w towarzystwie Sary. Narzeczona Lewandowskiego szturchnęła mnie znacząco w ramię, żeby zwrócić moją uwagę. Wściekła pomaszerowałam w ich stronę, po czym zaciągnęłam Sarę do kuchni, by nie awanturować się z nią na oczach pozostałych. 
- Co ty tutaj robisz? Nie zapraszałam cię - wycedziłam przez zęby.
- Wiesz, niedługo zajmę twoje miejsce u boku Marco - powiedziała z kpiącym uśmieszkiem - i chciałam poznać moje nowe koleżanki.
- Posłuchaj mnie uważnie - złapałam brunetkę za nadgarstek ściskając go mocno. - Pozwalasz sobie na zbyt dużo. Może omotałaś Marco, bo on ma dobre serce i nie widzi, jaka z ciebie suka, ale ja nie pozwolę ci na takie zachowanie.
- Mnie nazywasz suką, a to nie ja się z nim puściłam!
Nie wytrzymałam.
Zamachnęłam się i po chwili moja dłoń spotkała się z policzkiem dziewczyny, która oszołomiona złapała się za twarz. 
- Wynoś się z tego mieszkania i z naszego życia! - rozkazałam, patrząc na nią wrogo.
Tym razem dała za wygraną. Kilka sekund później usłyszałam trzaskanie drzwiami. Wyjęłam z kuchennej szafki kubek do którego wlałam wody. Wzięłam kilka szybkich łyków, próbując się uspokoić.
- Kaja? - zmartwiona Agata weszła do kuchni i podeszła do mnie. - Ania powiedziała mi, kim jest Sara. Przepraszam, nie miałam pojęcia!
- Nie szkodzi, nie jestem na ciebie zła - odparłam, przytulając do siebie żonę Kuby. - Wracajmy do dziewczyn.


*


- Hummels, powinienem cię udusić - zaryczał Klopp, zaciskając delikatnie dłonie wokół szyi stopera.
Pomimo remisu Pszczółki były dobrym humorze. Mecz nie należał do najłatwiejszych, w końcu Szachtar to nie byle jaki przeciwnik. Dwa razy musieli gonić wynik, ale dzięki golom Roberta i Matsa Borussia wracała do Dortmundu z wynikiem 2:2. Zadowoleni z rezultatu pragnęli w tamtej chwili ciepłej kąpieli, wygodnego łóżka i obecności ukochanej kobiety.
Reus słysząc rozmowę o dzieciach Łukasza i Kuby, którzy jak gdyby zapomnieli że chwilę temu zeszli z boiska, aż sam do siebie się uśmiechnął, a jego myśli skupiły się wokół drobnej szatynki, noszącej w sobie jego dziecko. Kiedy był z Carolin myślał, że to właśnie ona jest tą jedyną. Z czasem jednak oddalali się od siebie coraz bardziej, zamiast zbliżać. Gdy tylko poznał Kaję ich więź z każdym dniem zacieśniała się. Chciał dowiadywać się o niej coraz więcej, lepiej ją poznawać, odkrywać każdego dnia na nowo. Kochał sposób, w jaki opowiadała o Polsce. Widział w jej oczach tę tęsknotę za rodzicami, młodszą siostrzyczką, rodzinnym miastem. Doskonale wiedział co czuje, sam przecież musiał opuścić Dortmund, by dalej się piłkarsko rozwijać. Kiedy do niego wrócił cieszył się jak małe dziecko. Od kiedy grał w juniorach czuł, że jego miejsce jest w Borussii i tutaj chce grać.
- Ziemia do Marco - Nuri zaśmiał się i pomachał blondynowi ręką przed oczami.
Reus otrząsnął się, zabrał swoje rzeczy i wraz z Sahinem ruszyli ku wyjściu.


*

Dwa dni później.
Popołudniową drzemkę przerwało mi wtargnięcie Marco do naszego pokoju. Od progu było czuć złość jaka się w nim zbierała, lecz miałam cichą nadzieję że powodem był dzisiejszy trening, aniżeli to iż dowiedział się o mojej rozmowie z jego dawną miłością. Niestety, kilka sekund potem moje wszelkie wątpliwości zostały rozwiane. Wiedział.
- Wydzwaniałaś do Sary, awanturowałaś się z nią i nazwałaś suką! Kaja, co w ciebie wstąpiło? - usłyszałam zarzuty z jego ust.
- Słucham? - obruszyłam się. Podeszłam do blondyna, który automatycznie odwrócił głowę w bok. - To nie ja do niej zadzwoniłam!
- Ale przyznajesz się do nazwania jej suką - powiedział chłodno. - Mam tego dosyć. Wyprowadzam się. Chyba ci zaszkodził ten związek z Maćkiem, bo stałaś się tak samo chorobliwie zazdrosna jak on.
To mówiąc podszedł do szafy z której wyciągnął walizkę. Zaczął wrzucać do niej ubrania oraz inne potrzebne rzeczy. Jedyne co mogłam wtedy zrobić to patrzeć, jak się pakuje. Wychodząc spojrzał na mnie smutno, lecz nie odezwał się ani jednym słowem.


*

Brunet przytulał mnie do siebie, cały czas powtarzając jak mantrę "Będzie dobrze, pogodzicie się". Sama mówiłam to sobie od kilku tygodni, ale powoli przestawałam w to wierzyć. Serce mi się rozsypywało na kawałki na myśli o stracie Reusa. 
- Robert, co ja mam teraz zrobić? - łkałam.
- Uspokój się, nie płacz już - rzekł spokojnym głosem. - Kajuś, obydwoje musicie dać sobie trochę czasu.
Lewy uniósł lekko kąciki ust w półuśmiechu i otarł kciukiem łzy spływające po moich policzkach. Od kiedy sięgam pamięcią zachowywał się jak mój starszy brat - troszczył się o mnie, pocieszał, rozbawiał. Nawet kiedy nie rozmawialiśmy ze sobą przez dłuższy czas to miałam poczucie, że mogę zadzwonić do niego o każdej porze dnia i nocy, a on nie odmówi mi pomocy. Nigdy nie zawiódł mnie, kiedy go potrzebowałam. Zawsze stał na posterunku, niczym wierny pies. 
Nagle rozbrzmiała piosenka "Nobody's listening" zespołu Linkin Park. Wyjęłam komórkę z kieszeni kurtki, po czym nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Halo?
- Cześć, tu Carolin. Musimy się spotkać.


*

Dziwnie mi pisać o remisie z Szachtarem, od którego pojutrze miną 2 miesiące! 9 kwietnia bez wątpienia mogę nazwać jednym z najpiękniejszych dni w moim kibicowskim życiu. Najpierw łzy smutku, że to koniec, potem ryczałam bo Hummels na boisku (brakowało mi go!), a potem ryczałam bo ZWYCIĘSTWO! MAMY PÓŁFINAŁ! I mam w dupie to, co gadają inni. Malaga miała gola ze spalonego, my również. Może to nie był najlepszy mecz w naszym wykonaniu, ale należał się nam półfinał za walkę do końca, za serce jakie chłopaki włożyli, że nie zwątpili! 
Jeszcze małe info: mam ciężką sytuację w szkole, bo za niecałe dwa tygodnie egzaminy gimnazjalne, do tego mam nowe kółka i wyrównawcze Do tego w przyszły czwartek jest zebranie i może się okazać, że 9 rozdział dodam, ale za jakieś 3 tygodnie, bo czuję że mi się oberwie. Także tak - koniec moich wywodów. :D
PS. Tak, spodziewam się z waszej strony komentarzy typu "Reus, ty kretynie". xD 

piątek, 29 marca 2013

7. Jestem Goetze. Mario Goetze.

Czymże jest miłość w czasach dzikiej rozpusty, zakrapianych alkoholem imprez i muzyki skupiającej się wokół dziwek i ich zgrabnych tyłków? W hierarchii wartości zamiast zajmować czołowe miejsce zaczyna krążyć koło środka, by na samej górze królowały pieniądze, seks i używki. Osoby pragnące czegoś więcej ni kolejny romans są na wymarciu. Poczęcie dziecka przestaje być czymś wspaniałym, wręcz przeciwnie - dla przyszłych matek zaczyna być ciężarem, który może przekreślić ich dotychczasowe życie. Dziewczyny w moim wieku biegają na imprezy, nie myślą o przyszłości, żyją chwilą, podczas gdy ja w wieku dwudziestu lat zaszłam w ciążę z piłkarzem jednego z najlepszych klubów Bundesligi.
- O czym myślisz? - zapytał, głaskając mnie po policzku.
- O życiu - odpowiedziałam, patrząc w sufit.
- Podzielisz się ze mną swoimi rozmyślaniami?
- Po prostu... Po prostu rok temu byłam narzeczoną Maćka, mieliśmy wziąć ślub, zamieszkać w domu pod Warszawą, a teraz jestem z Tobą w Dortmundzie.
- Żałujesz?
Spojrzałam na niego z uśmiechem na twarzy.
- Nigdy nie będę żałować - powiedziałam, po czym pocałował mnie czule w usta.
Spokój znowu zawitał do naszego życia. Duży wpływ miała na to niewiedza Reusa o mojej rozmowie z jego pierwszą miłością. Nie mogłam być pewna, czy Marco stanie po mojej stronie lub czy w ogóle mi uwierzy. O wiele łatwiej udawać grzeczną narzeczoną, może nieco zazdrosną, ale mimo to akceptującą obecną sytuację. Marco myślał, że wszystko jest w porządku i skupiał się na grze, bowiem w przyszłym tygodniu Borussia miała polecieć do Ukrainy na mecz z Szachtarem Donieck.

- Kaja, znowu odleciałaś - zaśmiał się blondyn.
- Przepraszam - wybąkałam zmieszana. - Nie musisz czasem iść na trening?

- Wolę zostać z tobą - odparł, po czym zaczął mnie łaskotać.
- Marco, głuptasie!
- Daj buziaka to przestanę - zażądał z cwaniackim uśmieszkiem na twarzy.
Wywróciłam oczami i ucałowałam pomocnika BVB w czubek nosa. Parsknęłam śmiechem przytulając się do Marco. Było nam dobrze, jak we śnie i jeśli chodziło o mnie - mogłabym tak przeleżeć z Reusem całą wieczność. Niestety, dzwoniący telefon mojego narzeczonego przerwał nam chwile czułości.

- Słucham?... Co ty gadasz?... Moje gratulacje! - ekscytował się. - Trzeba to oblać!
No tak, typowy facet. Dzieje się coś dobrego - trzeba się napić, dzieje się coś złego - tym bardziej trzeba się napić. Z rozbawieniem przysłuchiwałam się rozmowie Dortmundczyka, który rozłączył się kilka sekund potem i z wyraźnym zadowoleniem powiedział:
- No to będziemy mieć baby boom. Cathy jest w ciąży.
- Niemożliwe! - z wrażenia aż wybałuszyłam gały na blondyna. - Będzie mały Hummels, to takie słodkie.
- Słodsze od Reusa juniora? - zapytał urażonym tonem.
- Nikt nie będzie słodszy od Reusa juniora - odpowiedziałam ku uciesze Reusa seniora.

*

Marco postanowił nie iść na trening i cały dzień mieliśmy dla siebie. Przynajmniej taki był plan, lecz wszystko pokrzyżowały odwiedziny Mario i Lewego, którzy uśmiechnięci od ucha do ucha usadowili się na kanapie w salonie. Oczywiście tematem dnia stało się baby boom w Borussii: najpierw ja, teraz Cathy. Jakby tego było mało to Goetze znacząco spoglądał na Roberta, jak gdyby chciał mu dać do zrozumienia, że wszyscy czekają na dziecko jego i Anki. 
Podczas gdy mój luby i Lewandowski zajęli się grą w Fifę, mi udało się zaciągnąć Mario do kuchni, żeby pomógł mi z przygotowaniem obiadu. Pretekst do rozmowy był na tyle dobry, że piłkarz zgodził się nie podejrzewając o co mi tak naprawdę chodzi. 
Wychowanek Borussii usiadł na taborecie grzecznie czekając na moje rozkazy, ale zamiast tego usiadłam obok niego i z poczuciem lęku oznajmiłam:
- Muszę wiedzieć, czy Marco dalej spotyka się z Sarą.
- Mam robić za szpiega? Coś w rodzaju Jamesa Bonda? - zażartował. - Jestem Goetze. Mario Goetze.
- Przestań się wygłupiać, mówię poważnie! - skarciłam kolegę. - Powiedz mi wszystko, co o niej wiesz.
- Poznali się gdy Marco grał w Ahlen. Nie byli parą zbyt długo, bo zaledwie pół roku - przerwał na moment i po chwili opowiadał dalej, ale cichszym głosem. - Dużo się kłócili, ale pomimo to bardzo mu na niej zależało. Trudno się dziwić, to była jego pierwsza dziewczyna.
- I co dalej? Dlaczego się rozstali? - dopytywałam.
- Nie wiem, Marco nigdy o tym nie mówił. Wiem tylko, że niedługo po zerwaniu poznał Carolin, potem przeniósł się do Moenchengladbach - zakończył Mario.
- A teraz? Widują się ze sobą?
- Nie mam pojęcia.
Westchnęłam ciężko i schowałam twarz w dłonie. Mario przytulił mnie do siebie chcąc dodać mi otuchy. Spojrzałam na przyjaciela z wdzięcznością, szepcząc mu do ucha "dziękuję". 

*

W poniedziałek popołudniu wraz z kilkoma innymi "WAGs" pojawiłam się na lotnisku, by pożegnać się ze swoimi mężczyznami oraz zmotywować ich przed meczem z ukraińskim klubem. 
Blondyn tulił mnie do siebie, a przy tym cały czas powtarzając że gdy wróci to uczcimy porządnie walentynki, które były w czwartek, dzień po spotkaniu z Szachtarem. Nie znosiłam rozłąki z bliskimi osobami, zwłaszcza z Reusem. Wiedziałam na co się muszę przygotować będąc z nim, nikt nie mówił że będzie łatwo. Odsunęłam się od Marco, by móc na niego spojrzeć. Blondyn uśmiechnął się szeroko, po czym pocałował mnie w czoło.
- Cathy, ledwo co się dowiedziałaś o ciąży, a tu już ci Mats ucieka - zaśmiał się Mario.
- Ciąży? - zdziwiła się Cathy. Odwróciła się w stronę Hummelsa i spojrzała na niego wilkiem. - Coś ty znowu odwalił?!
- Nic takiego - wymamrotał brunet z miną niewiniątka.
Pierwszy śmiechem wybuchł trener Jurgen Klopp, a wraz z nim roześmiali się pozostali piłkarze Borussii oraz ich wybranki. 

*

Krótkie, nudne i nic się nie dzieje, ale jak to bywa trzeba pisać tak zwane "zapchaj dziury". Przepraszam, że dodaję rozdział tak późno, ale w ciągu tych dwóch tygodni dwa razy siedziałam w domu chora, do tego miałam problemy z komputerem i nie miałam za bardzo weny. 
Z tego miejsca chcę życzyć Wam radosnych i wesołych świąt Wielkanocnych, smacznego jajka oraz mokrego dyngusa! <3 (Chociaż patrząc na pogodę za oknem raczej czeka nas bitwa na śnieżki :D).