piątek, 31 maja 2013

Epilog.

Kilka dni po wyjściu ze szpitala wróciłam do Dortmundu, do swojego dawnego życia i przede wszystkim: do mojego ukochanego. Sezon się skończył, co prawda ze smutnym akcentem, ale kibice na Signal Iduna Park pokazali, że dla nich i tak Borussia Dortmund wygrała Ligę Mistrzów. Wygrała też coś więcej: szacunek miłośników footballu na całym świecie. 
Mieliśmy z Marco o wiele więcej czasu dla siebie, którego nie zamierzaliśmy marnować. Zamknęliśmy się na kilka dni w naszym mieszkaniu, wyłączyliśmy telefony i skupiliśmy się na sobie. 
Wakacje miały obfitować w rozstania - Mario przenosił się do Monachium, Felipe do Gelsenkirchen, a przyszłość niektórych piłkarzy BVB również stała pod znakiem zapytania. 
W czerwcu razem z Reusem polecieliśmy na ślub Roberta z Anią. Czułam się szczęśliwa, widząc jak mój przyjaciel żeni się z miłością swojego życia. W tamtej chwili pomyślałam sobie, że nie wiem co bym zrobiła, gdybym nie pogodziła się z Marco. Nie mogłam się doczekać naszego ślubu i przyjścia na świat naszego maleństwa. 

*

Po kilku tygodniach odpoczynku Borussia powracała do treningów. Póki co trenowali w Dortmundzie, lecz za parę dni mieli wyjechać do Szwajcarii. 
Na dwa dni przed wylotem Kaja wylądowała na porodówce, a zdenerwowany Reus w tym czasie błądził zdenerwowany po korytarzach dortmundzkiego szpitala. Nawet słowa sympatycznej pielęgniarki go nie mogły uspokoić. 
Zrobił to dopiero lekarz, którzy przyszedł oznajmić, że już po wszystkim i może iść zobaczyć się z panną Hirte.
Blondyn wszedł do sali, gdzie leżała szatynka z uśmiechem na twarzy. Była jednocześnie wyczerpana i szczęśliwa. Marco usiadł na brzegu łóżka, ujmując dłoń swojej narzeczonej.
- Jak się czujesz? - zapytał z czułością.
- Dobrze - odpowiedziała, uśmiechając się do niego. - Wiesz, muszę ci coś powiedzieć.
- Co takiego?
Jednak Kai nie było dane powiedzieć o co chodzi, gdyż drzwi się otworzyły, a do pomieszczenia weszły dwie pielęgniarki z dziećmi na rękach. Oczy Reusa wyszły z orbit na widok trzymanych przez kobiety maleństw. 
- Już nieważne - rzekła niewinnym głosikiem, biorąc dziecko do rąk, zaś drugie powędrowało do zaskoczonego piłkarza BVB. - Cześć, mały.
- Wiedziałaś wcześniej?
- Jak byłam w Londynie to poszłam na badania i powiedziano mi, że urodzą się bliźniaki, ale nie chciałam znać płci.
Pokiwał tylko głową ze zrozumieniem. Przytulił do siebie dziewczynkę, chwilę później całując ją w główkę.
- Kaja?
- Hm?
- Kocham was. 
Szatynka zaśmiała się i nakazała Marco zbliżyć się do siebie.
- Ja też was kocham - wyszeptała, po czym pocałowała go czule.

*

Najbardziej cukierkowe zakończenie jakie mogłam tylko wymyślić xD. Ale stwierdziłam, że po tych wszystkich dramatach można na koniec trochę posłodzić :). 
Dziękuję wam za wsparcie, za komentarze (zarówno na tym blogu jak i na blogu z pierwszą częścią), za to że dawaliście mi tyle motywacji. Spontaniczny pomysł zrodził się w historię, z którą ciężko mi się rozstać. Jak zaczynałam ją pisać to sezon się zaczynał, a tutaj już po wszystkim. 
Gdzie można mnie teraz znaleźć? Na dlon-aniola.blogspot.com (opowiadanie o Sahinie) i na it-is-about-us.blogspot.com (przyszłość BVB, Reus&Lewy), którego prowadzę z moją Adą. ;) No i mam w planach nowe opowiadanie o Reusie - jak się pojawi to poinformuję. 
Resztę dnia postanawiam spędzić na świętowaniu naszych (tak, kończę dzisiaj 16 lat xd) urodzin z Marco :D. Kocham was i dziękuję za wszystko! :)

poniedziałek, 27 maja 2013

14. Finał.

25 maja, 2013. 
Borussia Dortmund w finale Ligi Mistrzów. Chociaż to dzisiaj miało odbyć się decydujące starcie, a kto zmierzy się o puchar było wiadomo od miesiąca, to mimo tego wciąż nie mogłam w to uwierzyć. Niezależenie od wyniku byłam dumna z Marco, Lewego oraz reszty, że udało im się zajść tak daleko, kiedy kibice innych klubów śmiali się pod nosem, zaś "eksperci" rozwodzili się na samym początku jak to Borussia będzie się bić o Ligę Europejską z Ajaxem Amsterdam. Fakt, po pierwszych meczach niektórzy zaczęli wierzyć w to, iż dziennikarze mają racje, ale późniejsze mecze przeciwko Realowi, Szachtarowi i Maladze pokazały, jakim wspaniałym klubem jest Borussia Dortmund.
Razem z Wojtkiem odliczaliśmy godziny do rozpoczęcia meczu. Z każdą minutą było coraz bliżej, a napięcie i zdenerwowanie rosło. 
Świadomość tego, że ja i Reus jesteśmy w jednym mieście napawała mnie takim dziwnym uczuciem. Taką nieopisaną radością i motylkami w brzuchu, jakbym znowu miała 14 lat i zauroczyła się po raz pierwszy. W rzeczywistości tak trochę było: od ponad miesiąca dzwoniliśmy do siebie niemal bez przerwy, gadając jak za starych dobrych czasów, jak zakochana w sobie para kundli. 
Hymn Ligi Mistrzów. Borussia Dortmund kontra Bayern Monachium. Dwa czołowe kluby Bundesligi naprzeciw siebie w starciu o najbardziej prestiżową nagrodę klubowych rozgrywek w piłce nożnej. Zwycięzca może być tylko jeden. 
Początek meczu ku zdziwieniu wszystkich zebranych na stadionie, mnie samej, a przede wszystkim graczy Monachijczyków, należał do BVB. Niestety, żadnej wypracowanej okazji nie udało się wykorzystać, a wynik po 1 połowie wynosił 0:0. W drugiej odsłonie Bawarczycy zaczęli dominować i udało im się wyjść na prowadzenie po golu Mandzukicia.
Cała w nerwach oglądałam pojedynek, modląc się, aby w końcu któryś z czarno-żółtych zdobył bramkę. Wtem Dante brutalnie potraktował Marco w polu karnym, a sędzia nie wahał się, żeby dać mu żółtą kartkę oraz podyktować jedenastkę, do której podszedł Ilkay i pewnie ją wykorzystał.
- Jak spotkam Dante to mu nogi z dupy powyrywam - syknęłam wściekle, widząc powtórkę faulu. - Co ja gadam! Nie tylko nogi mu wyrwę.
Wojtek pokręcił głową z rozbawieniem, nie komentując moich słów. Byliśmy wpatrzeni w ekran, to co się działo na Wembley, z nadzieją, że Borussia jest w stanie strzelić drugiego gola. 
Końcówka meczu rozwiała wszystko. Robben strzelił gola dla Bayernu i spotkanie zakończyło się rezultatem 2:1. 
Ścisnęłam dłoń Szczęsnego, zaciskając mocno powieki, żeby nie uronić łez. Gdy otworzyłam oczy ukazał mi się najgorszy widok na świecie: Marco, który padł na murawę, zapłakany i zrozpaczony. Niedowierzający jak reszta drużyny. Czułam, jakby ktoś skopał mnie po twarzy, a i to nie byłoby dla mnie tak druzgoczące, jak widok łez najważniejszej osoby w moim życiu.
- To takie niesprawiedliwe! - powiedziałam, wtulając się w przyjaciela. - Nie mogę na to patrzeć, to wszystko tak bardzo boli.
- Mała, powinnaś być z nich dumna. Są wspaniałą drużyną, a Bayern niech sobie wsadzi puchar tam, gdzie słońce nie dochodzi - rzekł, po chwili dodał: - Oczywiście, miałem na myśli szafę. Bo znowu powiesz, że jestem wulgarny.
- Jestem dumna. To moje chłopaki. Moi czarno-żółci - wyszeptałam łamiącym się głosem. Nagle poczułam ogromny ścisk w brzuchu. - Boże, Wojtek!
- Kaja? Kaja, co się dzieje?

*

- Halo?
- Cześć, Lewy. Słuchaj...
- Wojtek, nie mam ochoty teraz rozmawiać. Zadzwoń jutro.
- Kurwa, słuchaj mnie! Kaja jest w szpitalu. Zabieraj Reusa i przyjeżdżajcie do szpitala świętego Tomasza.

*

Gdy otworzyłam oczy musiałam przyzwyczaić się do oślepiającego światła szpitalnej lampy. Rozejrzałam się wokoło: jasne ściany pomieszczenia mnie tylko dołowały. Podniosłam się na łokciach, żeby wszystko lepiej widzieć i zobaczyłam śpiącego w fotelu Marco. Po chwili drzwi otworzyły się, a do środka wszedł lekarz, a za nim Robert wraz z Wojtkiem, budząc przy tym Reusa. Gdy spostrzegli, że już nie śpię od razu do mnie podeszli i zaczęli zadawać mnóstwo pytań. W woli ścisłości Robert to robił, Wojtek się szczerzył, a ten niemiecki blondas patrzył, jakby nie dowierzał. Miałam ochotę wygonić ich wszystkich, żeby pobyć sam na sam z nim, ale pierw musiałam odpowiedzieć doktorowi na kilka pytań, wyjaśnił mi, że to przemęczenie albo emocje pomeczowe oraz że dziecku nic nie grozi. Przy tym ostatnim odetchnęłam z ulgą. 
Kiedy mężczyzna wyszedł, odbyłam krótką rozmowę z Szczęsnym i Lewandowskim, po czym dałam im jasno do zrozumienia, żeby się ulotnili. Brunet zrozumiał aluzję bez problemu, z Kanonierem było nieco gorzej, lecz w końcu wyszli.
Marco usiadł na krześle stojącym obok mojego łóżka. Jego zatroskana i smutna mina omal nie doprowadziła mnie po raz kolejny do płaczu. Przejechałam dłonią po jego policzku, delikatnie, ocierając opuszkami palców miejsce, gdzie kilka godzin temu spływały łzy z powodu przegranej.
- Tak bardzo mi przykro - wydusiłam z siebie. 
- Mi też, ale będzie czas żeby pomówić o tym później - odparł, ujmując moją dłoń i splatając nasze palce razem. - Jak się czujesz?
- O wiele lepiej, bo tu jesteś - odpowiedziałam, uśmiechając się lekko.
- Przepraszam za wszystko. Za moją naiwność, kłamstwa, Sarę - wyrzucił z siebie. - Zerwałem z nią kontakt. 
- Dlaczego się tak zachowywałeś? 
- Po prostu na niej czy na Carolin raz się już przejechałem, więc gdybym zrobił to znowu to nawet bym się tym nie przejął - wyznał. - Co innego z tobą. Przestraszyłem się. Poprzednim razem zaangażowałem się za bardzo i wszyscy wiemy, jak to się skończyło.
- Nigdy bym cię nie zawiodła.
- Teraz to wiem.
Nachylił się nade mną i złożył na moich ustach czuły pocałunek. Moje serce oblało się falą ciepła. Znowu był mój, tylko mój. Nie musiałam się z nikim nim dzielić. 

*

Wiecie, miałam nadzieję, że środek rozdziału będzie inny. Wojtek zadzwoniłby do pijanego Lewego, który ledwo będzie kontaktować. Szkoda. Co tu dużo mówić? Jestem cholernie dumna z chłopaków. Przykro mi, że niektórzy nie potrafią docenić tego, jakim wspaniałym klubem jest Borussia Dortmund. Ich strata, ja wierzę, że będziemy jeszcze silniejsi. 
Został jeszcze tylko epilog... :).
Zapraszam na moje 2 pozostałe blogi:
dlon-aniola.blogspot.com - o Sahinie.
it-is-about-us.blogspot.com - "przyszłość" BVB. :)
Ano i planuję kolejne Reusowe opowiadanie, don't worry!

piątek, 17 maja 2013

13. Nocne rozmowy.

Londyn tonął w melancholii wtorkowego poranka. Deszcz padał nieustannie i nie zapowiadało się, że ma przestać. Wojtkowe mieszkanie wydawało mi się jeszcze surowsze niż zwykle. Od półtora miesiąca przebywałam w stolicy Anglii, kontaktując się jedynie z Lewandowskim oraz jego narzeczoną, nikim poza tą dwójką. Po dramatycznym meczu w Dortmundzie z Malagą w ćwierćfinale Ligi Mistrzów byłam bliska wybrania numeru do Marco, ale ostatecznie się tego nie podjęłam. Stchórzyłam. 
Jutro zaś miał się odbyć kolejny ważny mecz dla Borussen - ich przeciwnikiem w półfinale okazał się być Real Madryt, z którym mierzyli się również w fazie grupowej. Bałam się tego spotkania, jak żadnego innego dotąd. Moje czarno-żółte serce było pełne wiary i nadziei w chłopaków. Byłam pewna, że sobie poradzą. Zaszli przecież tak daleko, więc dlaczego miałoby się nie udać?
Drzwi się otworzyły, a do środka wpadł zmoknięty Szczęsny. Przeczesał palcami włosy, po czym rzucił w moją stronę dzisiejszą gazetę. Na pierwszej stronie zobaczyłam Mario. Święcie przekonana, że chodzi o jutrzejsze spotkanie zaczęłam czytać artykuł, zaledwie kilka sekund wystarczyło by całe moje ciało się spięło, a łzy pociekły strumieniami.
- Wojtek, to żart, prawda? - zapytałam, ocierając rękawem mokre policzki. Wyraz jego twarzy zdradzał wszystko: to nie był żaden przykry dowcip. - Nic z tego nie rozumiem.
- Zadzwoń do niego - powiedział ostrym tonem. - No kurwa, Kaja, to już nie jest śmieszne. Rozumiem, boisz się gadać o Reusie. Ale to jest poważna sprawa.
Musiałam przyznać mu rację. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością, a on przytulił mnie do siebie i wyszeptał ciche "jestem z tobą, mała". 
To dziwne uczucie, kiedy boisz się zadzwonić na Skype do swojego dobrego kumpla. Policzyłam do trzech, a po chwili moim oczom ukazała się równie przybita twarz Goetze.
- Już wiesz?
- Jakbym nie wiedziała to bym nie dzwoniła.
- Racja. - Westchnął ciężko. - Kaja, jesteś zła?
- Zła to mało powiedziane. Jestem wściekła, Mario! Jednocześnie jest mi przykro. Wytłumacz mi: dlaczego? - wypowiedziałam na jednym tchu.
- Zawsze o tym marzyłem. Nie o grze w Bayernie, ale o pracy z Guardiolą. To wszystko się tak niefortunnie złożyło... - zwiesił głowę, przymykając powieki. - Kibice mnie nienawidzą. Ty jesteś wściekła. Koledzy tego nie rozumieją. A Marco...
- Co Marco? Co z nim? - dopytywałam nerwowo.
- Dowiedział się parę dni temu - zaczął Mario - i bardzo źle to przyjął. Nigdy go takiego nie widziałem. To mój najlepszy przyjaciel, brat, namawiałem go na przyjście do Borussii... Nie umiem o tym mówić, Kaja. Czuję się fatalnie, bo zraniłem wszystkich. 
- Trzeba było o tym pomyśleć wcześniej - wycedziłam złowrogo. 
- Mogę mieć do ciebie prośbę?
- Jaką?
- Zadzwoń do niego. Proszę cię tylko o tę jedną rozmowę. Od kiedy się rozstaliście chodził przybity, a po tym co ja zrobiłem jest jeszcze gorzej. - Błagalny głos Mario wywołał u mnie kolejną falę płaczu. - Kaja, proszę cię.
- Nie mogę ci nic obiecać - odparłam. - Cześć, Mario. Powodzenia jutro i w Bayernie.
Rozłączyłam się, nie czekając na jego odpowiedź. Miałam jeszcze większy burdel w głowie niż kilkanaście minut temu. Wciąż nie docierała do mnie informacja o przenosinach Goetze do monachijskiego klubu, którego nie znosiłam, a teraz moja niechęć się wzmogła. Moje myśli cały czas krążyły wokół osoby wysokiego piłkarza Borussii z blond czupryną oraz niższego, wychowanka BVB i do wczorajszego dnia ulubieńca kibiców. Przed oczami stanęły mi ich wspólne żarty, uśmiechy, cieszynki, jak tworzyli wspaniały duet, który między innymi stanowił o sile klubu z Dortmundu. W przyszłym sezonie ci dwaj przyjaciele mieli stanąć po przeciwnych stronach barykady. Bolało mnie to zarówno jako kibica, ale również jako przyjaciółkę Mario.
Wojtek wszedł po cichu do pokoju, bezszelestnym krokiem podszedł do mnie, by po chwili przycisnąć mnie do siebie, pozwalając na zmoczenie jego koszulki. Trzęsłam cię cała, wtulając się w bramkarza, który próbował mnie uspokoić. 
Zmęczona opadłam na łóżko i zasnęłam, podczas gdy Szczęsny poszedł na trening. Chyba nigdy mu się nie odwdzięczę za to, co dla mnie zrobił.


*


Euforia wśród kibiców Borussii Dortmund była nie do opisania. Chyba nikt z przybyłych na Signal Iduna Park nie spodziewał się takiego przebiegu tego spotkania. Niemiecki klub wyszedł na prowadzenie, jednak przed przerwą Ronaldo wyrównał. Druga połowa należała już tylko i wyłącznie do BVB, w szczególności do Lewego: strzelił 4 bramki Realowi Madryt! Jednemu z najlepszych klubów piłkarskich na całym świecie. Pękałam z dumy, widząc radość jego oraz pozostałych zawodników. 
Dochodziła godzina trzecia w nocy, kiedy na Skype wyświetlił mi się zielony znaczek przy nazwisku mojego byłego narzeczonego. Zaryzykowałam i nacisnęłam na zieloną słuchawkę. 
- Dobry wieczór - przywitał się. Serce z każdą sekundą biło mi coraz mocniej, bliskie eksplozji.
- Cześć - powiedziałam, starając się brzmieć naturalnie. - Gratuluję wygranej. Byliście niesamowici. 
- Dzięki. - Uśmiechnął się do mnie tym swoim szczerym, łobuzerskim uśmiechem, w którym się zakochałam. - O czym tak naprawdę chcesz porozmawiać?
- Sama nie wiem - zawahałam się przez moment. - To wszystko jest popieprzone, nie sądzisz? 
- Co masz na myśli?
- My. Nasz związek. Świat. 
- Kaja, tęsknię za tobą - wyznał niespodziewanie. - Z każdą minutą twojej nieobecności czuję jak umiera część mnie. Nic mnie nie cieszy. Znowu znaleźliśmy się w martwym punkcie. Ty znowu uciekłaś, ja po raz kolejny uświadomiłem sobie, jakim byłem idiotą. 
- Marco... - próbowałam mu przerwać. Bezskutecznie.
- Nie potrafimy być ze sobą, ale nie umiemy też żyć bez siebie - ciągnął dalej. Kocham cię. Kocha cię każda najmniejsza cząstka mnie. Moje oczy kochają na ciebie patrzeć. Moje dłonie uwielbiają cię dotykać. Moje usta tęsknią za twoimi wargami. 
Jego słowa wprawiły mnie w osłupienie, pomieszane z zachwytem. Pragnęłam móc znaleźć się teraz przy nim, złapać go mocno za rękę i nigdy nie puścić. Wpatrywaliśmy się w siebie przez dłuższą chwilę uśmiechając się jak dwójka wariatów. To było naprawdę przyjemne uczucie: nie rozmawiać ze sobą ponad miesiąc, a mimo to nie było między nami żadnego napięcia. 
Nie zważając na to, że jest środek nocy kontynuowaliśmy naszą rozmowę, tym razem na inne tematy, bardziej błahe. Zaczęliśmy wspominać to, jak się poznaliśmy, przejścia z Caro i Maćkiem, Manchester. 
Padnięta poszłam spać po ponad godzinie rozmowy. Musiałam dać mu się wyspać po takim meczu, jak dzisiaj, ale jak sam mówił: adrenalina wciąż w nim krąży. Zmęczona, ale szczęśliwa zasnęłam po kilku minutach.

*

Nie jestem zadowolona z końcówki, ale ogólnie to jestem nawet zadowolona z tego powyżej. W przyszłym tygodniu rozdział dodam w niedzielę, dzień po finale, z tego względu że przebieg meczu ma wpływ na fabułę :D. 
Jutro ostatni mecz sezonu. Matko, jak to szybko minęło. Do tego kończy się też Premier League i Serie A, do oglądania zostanie mi tylko hiszpańska, włoska i polska. 
A dzisiaj wszyscy trzymamy kciuki za Jerzyka! :)
Zapraszam na moje pozostałe dwa blogi:

czwartek, 9 maja 2013

12. "Żegnaj, Marco".

Następnego ranka wstałam niewyspana i zmęczona. Najpierw przez godzinę wydzwaniałam do Reusa, ale cały czas odpowiadała mi jakże przemiła pani ze swoim standardowym tekstem: "Abonent jest czasowo niedostępny, proszę spróbować później". Kiedy już się poddałam i byłam gotowa biec na policję dostałam telefon od Mario. Ale nawet świadomość tego, że jest bezpieczny nie pozwalała mi spać.
Gdy weszłam do kuchni zastałam Wojtka opierającego się o kuchenny blat i trzymający w ręku kubek z herbatą, który mi po chwili wręczył.
- Dzięki - wychrypiałam z wielką gulą w gardle. - Jak się spało?
- Źle - odparł, wkładając ręce do kieszeni jeansów. - Kaja, przepraszam. Porozmawiam z Marco, wyjaśnię mu wszystko.
- Nie.
- Kaja...
- Powiedziałam jasno i wyraźnie: nie!
Szczęsny wywrócił teatralnie oczami, po czym uśmiechnął się lekko. Ucałował mnie w policzek, po czym opuścił mieszkanie, zostawiając mnie samą. Opróżniłam naczynie do końca, następnie szybko pobiegłam do sypialni żeby się przebrać. Wysłałam SMS-a do Goetze, żeby nie wypuszczał Marco dopóki nie dotrę do mieszkania, i wyszłam.


*


Bardzo często ludzie widzą tylko błędy drugiego człowieka, nie zwracając kompletnie uwagi na siebie, na to jak oni sami się zachowują i czy nie robią czegoś źle. Ze mną było podobnie - wytykałam Marco schadzki z Sarą, a sama wczoraj omal nie pocałowałam Wojtka.
I wtedy dotarło do mnie, że może faktycznie między Marco i Sarą do niczego nie doszło? A jej słowa były tylko okazem zazdrości? Pogubiłam się w labiryncie kłamstw, tajemnic, niedomówień. Niestety, obok mnie nie było nikogo, kto pomógłby mi się z niego wydostać.
Zapukałam kilka razy do drzwi Mario, wyczekując aż ktoś w końcu mi otworzy. Założyłam ręce na piersi i wpatrywałam się w podłogę, jakbym szukała na niej rozwiązania swoich problemów.
- Co tutaj robisz? - głos Marco wprawił mnie w lekkie osłupienie. - Nie chcę cię widzieć.
- Marco, błagam, nie zachowujmy się jak dzieci - powiedziałam i weszłam do mieszkania Goetze. Reus zamknął drzwi, następnie zaprowadził mnie do niewielkiego pokoju, w którym prawdopodobnie spał dzisiejszej nocy. - Z Wojtkiem to naprawdę nie tak jak myślisz.
- Skąd wiesz co ja myślę? - zapytał ostrym tonem. - To wszystko jest naprawdę męczące.
- Wiem, dlatego chcę ci dać to - to mówiąc zdjęłam pierścionek z palca i położyłam na stojącym nieopodal stoliku.
- Co? Ja nic nie rozumiem... - rzekł ledwo dosłyszalnie.
- Nie musisz. - Zwiesiłam głowę, by nie widział moich łez. - Sądzę, że musimy od siebie odpocząć i spróbować za jakiś czas, od nowa, z czystymi kontami.
- Kaja, jestem zły, ale żeby tak od razu zrywać? - złapał mnie za nadgarstki, po czym mocno do siebie przyciągnął. - Spójrz na mnie.
- Robię to dla nas - wydusiłam z siebie. - Chciałam, żeby nam wyszło, ale tak się nie stało.
- A ślub, nasze dziecko? Przecież.... Kaja, do cholery! - krzyknął. - Wyjaśnij mi to, chociaż tyle mi się należy.
- Żegnaj, Marco.
Musnęłam jego wargi. Jego ciepłe wargi, które odcisnęły wiele razy piętno na moich ustach. Jego wargi, których nie będzie mi dane poczuć przez najbliższe kilkanaście dni, a być może i tygodni albo miesięcy.
"Tylko nie płacz" - powtarzałam sobie w myślach. Marzyłam o tym, żeby znaleźć się już w mieszkaniu, jak najszybciej się spakować i opuścić Dortmund. Obejrzałam się za siebie, mając cichą nadzieję, że Marco może za mną pobiegł. Ale po co miałby to robić? Zostawiłam go. Oddałam mu ten piękny pierścionek, który dał mi tego pamiętnego wieczora na dachu budynku, w którym mieszkałam, aż do dzisiaj, kiedy to miałam je opuścić.


W końcu dotarliśmy do celu. Opaska została zdjęta. Moim oczom ukazał się przepiękny widok. Znajdowałam się na dachu budynku, w którym mieszkał Reus stojący kilka kroków ode mnie. Widziałam stąd panoramę miasta. Robert zmył się i zostawił nas samych.
Marco miał na sobie garnitur, co było do niego niepodobne. Oniemiałam z zachwytu. Wziął mnie za rękę i zaprowadził do stolika, na którym stały dwa talerze z naszym posiłkiem, a także wino, kieliszki i świece. Odsunął mi krzesło jak na gentelmana przystało. Zajęłam swoje miejsce, a on usiadł naprzeciw mnie.
- A mówiłeś, że nie jesteś romantyczny – powiedziałam śmiejąc się. Piliśmy wino, napawając się tym cudownym wieczorem.
Blondyn wyjął ze swojej kieszeni telefon, z którego po chwili rozbrzmiała piosenka Jasona Walkera „Echo”. Podszedł do mnie i wyciągnął dłoń w moim kierunku prosząc mnie do tańca. Z chęcią się zgodziłam.
Objął mnie w pasie i kołysaliśmy w rytm muzyki. Piosenka się skończyła, ale my nie oderwaliśmy się od siebie. Pierwszy odsunął się Marco. Był bardzo przejęty. Uklęknął przede mną na kolano, po czym wyjął z kieszeni czerwone pudełeczko.
- Panno Hirte – spojrzał mi głęboko w oczy. Wiedziałam, o co chcę zapytać. - Zostaniesz moją żoną?
- Tak, oczywiście, że tak! – nie zawahałam się nawet przez chwilę. Zdenerwowany nie mógł wsunąć mi pierścionka na palec, ale w końcu się udało. Wyprostował się i pocałował mnie.



Nagle usłyszałam dźwięk komórki. Wyjęłam ją z torebki i przeczytałam wiadomość od Szczęsnego.
Chcę ci podziękować za wczorajszy wieczór, a jednocześnie przeprosić. Za chwilę mam samolot do Londynu, ale jakbyś chciała pogadać to zawsze możesz do mnie zadzwonić.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Dobrze mieć przy sobie przyjaciół, nawet jeśli są w tobie zakochani i omal cię wczoraj nie pocałowali.
Gdy dotarłam do mieszkania zdałam sobie sprawę, że zostawiając Reusa dałam mu drogę wolną - mógł spotykać się z Sarą, pieprzyć się z nią po kątach, pokazywać publicznie, w tym czasie ja nie miałam nic do powiedzenia, nie miałam prawa się obrazić, ani robić mu scen.
Lecz w tamtym momencie to nie miało znaczenia. Zdjęłam buty, płaszcz i skierowałam się do sypialni, w której miałam spędzić swoją ostatnią noc. Nie wiedziałam, czy wrócę. Jeszcze nie wyjechałam, a w moim sercu już kiełkowała tęsknota.


*


Dwa dni później.
Zachłyśnięci szczęściem nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak szybko nasza radość może się ulotnić. Wystarczy jedna chwila, by coś budowane od dłuższego czasu rozpadło się w oka mgnieniu. Po raz kolejny poczułam, jakby ktoś wepchnął mi nóż w plecy i pokręcił nim kilka razy z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy.
Wierzchem dłoni starłam łzy z mojego policzka, po czym podążyłam za resztą osób ku wyjściu. Chyba przez te parę miesięcy nadal nie nauczyłam się, że ucieczki niczego nie dają, a tylko pogarszają sprawę, ale nie myślałam trzeźwo. Potrzebowałam się odciąć od Dortmundu, moich przyjaciół, a przede wszystkim od Marco. Przed oczami stanął mi widok blondyna, który zawładnął moim sercem, a jednocześnie ranił mnie najbardziej na świecie. A niech go szlag! Byłam pewna, że się nawet nie przejął tym, że znowu zniknęłam bez wyjaśnienia - przecież był już do tego przyzwyczajony - zamiast tego spędzał uroczy wieczór w towarzystwie Sary, co do tego nie miałam wątpliwości. Po co zachodzić w głowę, gdzie ciężarna narzeczona tym razem uciekła, skoro ma przy sobie dziewczynę, która może mu zapewnić wszystko, czego tylko zażąda?
- Cześć, mała.
Wojtek patrzył na mnie z niezadowoloną miną, ale w tej chwili mnie to nie obchodziło. Podeszłam do niego i wtuliłam się w niego.


*


No to można powiedzieć, że wróciliśmy do początku. Nie wyszedł mi ten rozdział tak, jak chciałam, ale na nic lepszego mnie nie stać. Powoli zbliżamy się do końca, bo zostały raptem 2 rozdziały + epilog. Smutno mi, bo po raz kolejny rozstaję się z tym opowiadaniem, jednak nie myślmy o tym teraz. ;)
Zapraszam na dlon-aniola.blogspot.com :). Moje nowe opowiadanie o piłkarzach Borussii.
PS. Wiecie, jak macie mi pisać komentarze typu "świetne, pozdrawiam, wpadnij do mnie" to lepiej sobie darujcie, bo taki komentarz mogłabym zostawić na każdym blogu uprzednio nie czytając w ogóle jego opowiadania. Nie wymagam od was rozprawki, ale może 2-3 zdań na temat rozdziału i tyle.

sobota, 4 maja 2013

11. Wyznania Szczęsnego.

We wtorek od samego rana byłam chodzącym kłębkiem nerwów. Rewanżowym meczem z Szachtarem.denerwowałam się bardziej niż Marco. On był oazą spokoju, swoim opanowaniem zaskakiwał wszystkich wokół. Miesiąc temu na Ukrainie padł remis, ale tym razem Borussen szli po zwycięstwo. Bardzo chciałam być na stadionie, ale doktor Reus kategorycznie mi tego zabronił, więc zamiast dopingować chłopaków na Signal Idunie byłam skazana na siedzenie w naszym mieszkaniu przed telewizorem i wysłuchiwanie komentatorów, którzy częściej działali mi na nerwy, aniżeli wprowadzali w meczowy nastrój. 
Pocieszenie znajdowałam w Wojtku, który punkt ósma pojawił się przed drzwiami narzeczeńskiego gniazdka należącego do mnie i piłkarza z Borussii biegającego po boisku z numerem 11. Podobnie jak poprzedniego dnia uśmiech nie schodził mu z twarzy, co zaczęło być podejrzane. Choć ciekawość mnie zżerała to zdecydowałam, że lepiej będzie jak utrzymam mój zbyt długi jęzor za zębami. Irytowało mnie uczucie dziwnej zazdrości o Szczęsnego. Przecież był tylko moim przyjacielem, jego i Lewego traktowałam jak starszych braci, więc co było ze mną nie tak? 
Podczas gdy ja objadałam się paluszkami - Wojtek otwierał puszkę z piwem. Do szczęścia brakowało mi jedynie nawalonego bramkarza Arsenalu, który mocnej głowy nigdy nie miał.
- I co, Kajucha? - Wojciech miał hopla na punkcie zdrabniania lub zgrubiania czyichś imion. - Wygrają?
- Oczywiście - odparłam bardzo pewna siebie.
Szczęsny pokiwał głową ze zrozumieniem, lecz jego wyraz twarzy się zmienił: był bardziej kpiący i szyderczy. 
- Wątpisz w to? - zapytałam.
- Nie, skądże - odparł z ironią w głosie. - Będzie 4:2 dla Szachtaru.
- Żartujesz sobie? - oburzyłam się. - Roman nie jest tobą, żeby wpuścić tyle bramek w jednym meczu.
- Hohoho, Hirte, nie zapędzaj się, bo jeszcze mi tu urodzisz na dywanie - zaśmiał się. - Też jestem za Borussią, tylko się droczę.
Palant - pomyślałam, ale tego nie powiedziałam, choć może powinnam. Posłałam mu jedynie złowrogie spojrzenie, kilka sekund później rozbrzmiał hymn Ligi Mistrzów, więc nie chciałam ciągnąć tej bezsensownej wymiany zdań, która nigdzie by nas nie zaprowadziła. 
Oglądaliśmy mecz nie odzywając się do siebie ani jednym słowem. W pewnym momencie padło zbliżenie na Marco, który zdenerwowany a jednocześnie rozbawiony wdał się w dyskusję z głównym arbitrem spotkania. Serce zabiło mi mocniej i mimowolnie się uśmiechnęłam. To był właśnie mój Reus. Jak cudownie to brzmiało - mój Reus. Nie Carolin, czy jakiejś tam Sary. Mój. 
- Kochasz go, prawda? - Szczęsnemu zrzedła mina. To nie zapowiadało nic dobrego. 
- Tak. Czasem mam wrażenie, że aż za bardzo - wyznałam, zerkając na niego. Ten pokiwał tylko smętnie głową. Cholera. - Powiedziałam coś nie tak?
- Nie. Skup się na meczu.
Niby to ja byłam w ciąży, a Kanonier miał humorki bardziej zmiennie niż ja. Zignorowałam to, bo padł gol dla BVB. Dośrodkowanie Mario z rzutu rożnego na gola zamienił Felipe Santana. Wydaliśmy z siebie okrzyk radości, zapominając o tym, co było przed chwilą.


*

Tak jak się spodziewałam - Borussia odniosła zwycięstwo nad ukraińskim zespołem, tym samym awansując do dalszej fazy rozgrywek Ligi Mistrzów. Goalkeeper londyńskiego Arsenalu wyglądał na zmęczonego, ale to nie uniemożliwiało mu śpiewania przyśpiewek klubu z Dortmundu.
- Dość, czas spać! - zakomenderowałam.
Zaczęłam ciągnąć Wojtka za sobą do pokoju gościnnego, który mieliśmy już jakiś czas temu przerobić na pokój dziecięcy. Przez ostatnie spięcia nie mieliśmy czasu o tym porozmawiać. Z letargu wyrwał mnie Wojtek, który jęczał żałośnie.
- Nie zostawiaj mnie, bo będzie mi smutno - rzekł, robiąc minę kota ze Shreka.
- W porządku - usiadłam obok niego. Pomyślałam, że to idealny moment na pytanie, które układałam sobie od wczoraj w głowie. - Woj, mogę cię o coś zapytać?
- Yhym.
- Czy ty masz kogoś? Od kiedy przyjechałeś masz taki dobry humor.
- Kaja. Jedyną dziewczyną z jaką chciałbym być jesteś ty - wyznał, patrząc mi prosto w oczy.
- Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam - powiedziałam cierpko.
Miałam wyrzuty sumienia, że odrzuciłam i zraniłam go. Przysunęłam się troszkę bliżej, po czym ułożyłam głowę na Wojtkowym ramieniu. Może gdyby nie Marco to zakochałabym się w Szczęsnym. Ale Marco był, kochałam go i nie potrafiłam tego zmienić. 
Nie zdawałam sobie nawet sprawy, kiedy znalazłam się bardzo blisko reprezentanta Polski. Odwrócił głowę w moją stronę tak, że nie widziałam nic innego poza jego twarzą. 
- Hirte, zakochałem się w tobie. Co mam na to poradzić? 
- Nie mam pojęcia.
Dystans między nami stopniowo malał, co mogło doprowadzić do czynów, które poniosłyby za sobą konsekwencje. Przeszkodził nam fakt, że do pokoju wparował buchający złością Reus. Odskoczyłam od bramkarza Arsenalu jak oparzona i wstałam z łóżka.
- Marco, to... To nie tak - próbowałam wytłumaczyć się z zaistniałej dwuznacznej sytuacji.
- Jasne - prychnął. - Nie będę wam przeszkadzać. Na razie.
Wypowiedziawszy te słowa odwrócił się na pięcie i opuścił mieszkanie.


*

Mimo iż przegraliśmy, a chłopaki pod koniec napędzili mi stracha to... MAMY FINAŁ! WEMBLEY JEST NASZ. I mam gdzieś tych, którzy uważają, że finał się nam nie należy. Szkoda mi Realu, bo walczyli dzielnie i kibiców również, bo następnego dnia czułam się tak samo jak oni. Barcelono, co z tobą?
Dzisiaj przedsmaczek tego co nas czeka za 3 tygodnie. Byłam wściekła na to, jak się zachowywali Bawarczycy, nie wspominając o incydencie Kuba-Rafinha i Klopp-Sammer.
Zaczęłam nowe opowiadanie o BVB, zapraszam: dlon-aniola.blogspot.com :). Zapraszam serdecznie. :3